„Róża jerychońskia” Diany Meheik w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi – pisze Magda Kuydowicz.
„Róża jerychońska” Diany Meheik to dramat oparty na prawdziwej historii Oleny Popik. Olena przez lata była wykorzystywana przez handlarzy żywym towarem. Umarła w Mostarze w wyniku spustoszeń, jakiego dokonały w jej organizmie Aids, choroby weneryczne i gruźlica. Miała 21 lat.
Gdy Waldemar Zawodziński zapraszał mnie na premierę dramatu Diany Meheik byłam pewna obaw. Temat handlu ludźmi rzadko gości na deskach teatru. A jednak jego spektakl oddał w pełni cały dramat i złożoność losów tragicznie zmarłej, młodziutkiej prostytutki – Oleny. Na uwagę zasługuje przede wszystkim wspaniała gra odtwórczyni głównej roli – Agnieszki Więdłochy . Przez 100 minut aktorka, nieustannie obecna na scenie, daje prawdziwy popis swoich możliwości. Płacze, krzyczy, śmieje się i błaga o litość i zrozumienie, o prawo do ludzkiej godności, używania własnego imienia. Do wyboru drogi, którą postanowiła pójść opuszczając Ukrainę i przybywając do Libanu, gdzie w domu Nadine (Ewa Audykowska-Wiśniewska) i Anisa (Sambor Czarnota) znalazła bynajmniej nie bezpieczną przystań. Nadine uczy ją języka. Szybko okazuje się, że sprzątanie i zakupy to nie będą jedyne obowiązki Oleny, a właściwie Amal – bo takiego imienia ma teraz używać oficjalnie Olena. Anis zabiera paszport bohaterki i karze jej stać się „wspólniczką we wspólnych interesach”. Mimo całej tej sytuacji Olena pozostaje niewinną, delikatną dziewczyną. Walczy o siebie, o prawo do podejmowania własnych decyzji. Opowiada widzom swoją historię wprost, bez lęku i skrępowania.
Nowy znajomy Oleny – Fady (Krzysztof Wach), błaga dziewczynę o prawo do przeżywania z nią intymności. Nie może doczekać się chwili, gdy dziewczyna pozwoli mu się przytulić i pocałować. Wreszcie dochodzi między nimi do rozmowy, w trakcie której dowiaduje się, dlaczego nigdy nie będzie to możliwe. W krótkich chwilach samotności do Oleny przychodzi matka (Ewa Karaśkiewicz) i śpiewa jej ukraińskie piosenki. Nie pozwala jej zasnąć, żąda, aby córka wróciła do domu, zadbała o siebie. Okazuje się jednak, że powrót z trudnej drogi dla Amal nie będzie już możliwy. Nadine tłumaczy jej, że sama to przeszła i mimo, iż nadal żyje, to jest uzależniona od narkotyków, musi wykradać Anisowi pieniądze, by przeżyć. To mocna i wiarygodna scena znakomicie zagrana przez obie aktorki.
Ciekawy jest również wątek kata i ofiary – rodzącej się fascynacji Anisa i Amal. Sambor Czarnota pokazuje całą złożoność sytuacji oprawcy. Anis w jego interpretacji staje się niewolnikiem sytuacji, którą sam sprowokował. Jest okrutnym, ale i słabym facetem, który nie radzi sobie z dwoma kobietami i narastającym między nimi konfliktem w domu. Jego gra, pełna emocji i gwałtownych reakcji, zapada w pamięć. Wydaje się być wiarygodną wersją wydarzeń. Tak mogło i zapewne wyglądało życie Oleny i jej koleżanek z Ukrainy, które wyruszyły na poszukiwanie lepszego życia, a trafiły do prawdziwego piekła na ziemi.
Interesująca jest również sama forma spektaklu. Oprócz monologów Oleny, na bocznych ścianach wyświetlane są filmy z jej udziałem. Na scenie widzimy szklany stół, który staje się też wanną, trumną, ławką czy fotelami w kinie. Tył sceny zajmuje gigantyczny dekor – męskie sylwetki z porcelitu, które dominują nad całą opowiadaną historią. Ten milczący, męski tłum przygląda się wraz z widzami dramatowi Oleny. Nie możemy pomóc Amal. Możemy tylko próbować zrozumieć bezmiar dramatu losów podobnych jej kobiet. Spektakl kończy krótka, streszczona przez Agnieszkę Więdłochę historia śmierci Amal – zeznanie patologa, który miał napisać – „zobaczyłem 1/4 człowieka”.
Spektakl powstał we współpracy z Fundacją La Strada. Głębokie, humanitarne przesłanie spektaklu Waldemara Zawodzińskiego nie zmieni tragicznych losów ludzi będących ofiarami handlu żywym towarem, ale zwraca uwagę na skalę i ogrom tego zjawiska. Historia Oleny nie pozwoli wam zasnąć. Reżyser przekonał mnie, że teatr jest dobrym miejscem na to, by pobudzać ludzką wrażliwość. Wytrącać widza z poczucia komfortu i zmusić go do myślenia, a może i do działania….
Fot. Maciej Piąsta