Recenzje

Ludzie, czy roboty?

„Solaris. Wspomnienie przeszłości” wg Stanisława Lema w reż. Klaudii Hartung-Wójciak w Teatrze Ochoty w Warszawie – pisze Karol Mroziński.

Dawno, dawno temu postawiono pytanie, czy teatr jest w stanie podążyć za przykładem kina i zinterpretować historie znane z powieści  na  potrzeby sceny. W najdalszych teatrach galaktyki zaczęły jak grzyby po deszczu powstawać spektakle – jedne okazywały się  bardziej udane, inne mniej. 

Teatr Ochoty w Warszawie wziął na warsztat klasykę polskiego SF,  „Solaris” Stanisława Lema. I tak jak w przypadku ekranizacji z Georgem Clooneyem, tak i tu zapewne pojawią się różne opinie. Zbyt wierne trzymanie się samego tekstu czy też forma „wygłoszeniowa”, jakby aktorzy czytali całą historię, może okazać się nie do przyjęcia. Swobodne nawiązywanie do powieści oraz fragmentów z życia autora widzowie też mogą ocenić jako niskoprocentowy zamiennik prawdziwego przedstawienia, a tego jak na lekarstwo w repertuarach ostatnich lat. Obiecałem sobie  podjąć starania, by odnaleźć klucz do odczytania dzieła w większym zakresie i można powiedzieć, że chyba się udało.

Podobnie jak Lem próbował wybiegać w przyszłość, odpowiadając na dręczące go pytania, tak autorzy spektaklu zdają się stamtąd wracać, mieszając formułę SF z dodatkami współczesnych zagadnień społecznych. Bohaterowie – jednostki wybitne, naukowcy – starający się opisać zjawisko odkryte daleko gdzieś w kosmosie, nie są w stanie  poznać i pomóc samym sobie. Próby odkrywania prawdziwego ja przed resztą załogi nie posuwa ekspedycji do przodu. Listę otwiera Astronauta w śnieżnobiałym  kombinezonie grany jest przez Monikę Frajczyk. Inna członkini załogi, klęcząca na klawiaturze, ustylizowana na  Roszpunkę, słyszy głosy  ukochanego, którego kiedyś darzyła miłością. Jest jeszcze mieszanka geeka z hipisem, długowłosy mężczyzna z przydługą koszulą przypominającą sukienkę, z nogami „odsłoniętymi” do żywego mięsa. Towarzyszą im trzy niewielkie roboty – niby  R2D2 oraz dwa małe „żelazne wilki”  na wzór serialowego Scooby-Doo!

Z biegiem czasu  stają się coraz bardziej podobni do aparatury, jaka ich otacza. Mechaniczne ruchy, głosy dialogujące niczym magnetofony szpulowe, wbite w jeden punkt spojrzenia. Zagubienie wewnętrzne, zagubienie w kosmosie w ciekawy sposób łączą się w finale tej bajki z awarią wielkiego kalkulatora pokładowego.

Czy są  jeszcze ludźmi, czy już robotami? Trudno ocenić, klamrą spajającą ten proces jest pewna zabawa słowna. Powtarzające się sekwencje nabierają zupełnie innego znaczenia. Urwane wątki  mimo że identyczne, ale wypowiedziane przez inne postacie, w innych okolicznościach – może nie odzyskują swojej kontynuacji w pełni, ale nadaje się im kierunek ku odpowiedziom na pytania zadane widzowi.


Fot. Artur Wesołowski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,