O spektaklu „Grupa Krwi” Anny Wakulik w reż. Macieja Gorczyńskiego w Nowym Teatrze w Słupsku i w reż. Agaty Biziuk w Teatrze Mickiewicza w Częstochowie pisze Wiesław Kowalski.
Nierzadko zdarza się, by niemal dzień po dniu móc zobaczyć w teatrze dwa spojrzenia na ten sam tekst, realizowany w różnych teatrach. Taką szansę daje członkom komisji Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, na który Teatr Nowy w Słupsku i Teatr Mickiewicza w Częstochowie zgłosił w tym roku dramat Anny Wakulik „Grupa krwi”. I rzeczywiście trudno byłoby znaleźć wspólną płaszczyznę dla tych dwóch realizacji, jako że Maciej Gorczyński w Słupsku, a Agata Biziuk w Częstochowie podeszli do struktury utworu i jej treściowo-językowej zawartości w diametralnie różny sposób, zarówno w prowadzeniu aktorów, jak i w budowaniu samej przestrzeni i interpretacyjnych tropów.
Na scenie słupskiego teatru widzimy czwórkę bohaterów, przedstawicieli pokolenia cyfrowego, którzy oprócz tego, że muszą zająć stanowisko wobec krwi swoich antenatów, jednocześnie prezentują swoje poglądy między innymi na temat tego czym jest odpowiedzialność za podejmowane decyzje, dlaczego zgłaszają sprzeciw wobec osób cieszących się autorytetem, które ich już nie przekonują i próbują dezawuować zbiory oczekiwań stawiane jednostkom o określonym statusie społecznym. Rozmawiają też niemało o tym jak pojmują niezależność, bo dla każdego z nich swoboda działań czy samowystarczalność znaczą coś innego. Dwa rodzeństwa, z których starsze (Rita, lat 42 – Katarzyna Pałka i Michał, lat 35 – Wojciech Marcinkowski) zaprasza do siebie młodsze (Anna,lat 33 –Ksenia Tchórzko i Michał, lat 30 – Adam Borysowicz), dokonują swoistej wiwisekcji dotyczącej ich przodków, ich materialnej i niematerialnej spuścizny, genealogii, która choć na początku zdaje się być dla nich istotna, w rezultacie jednak w kulminacyjnym punkcie dramatu okazuje się, że nie do końca. W trakcie rozwoju sytuacji i postępującej akcji dowiadujemy się, że dziedzictwo przodków i przynależność do niego mogą się zmieniać. Przy okazji pojawia się w rozmowach protagonistów wiele odniesień do problemów egzystencjalnych, które każdy z nich próbuje rozwiązywać na własny rachunek. Para starsza walcząc z lękiem przed zmianą i nieznanym oraz szukając dróg na wyjście z impasu jest jednocześnie dość mocno przywiązana do dotychczasowej sytuacji. Młodsza zaś w poszukiwaniu równowagi ekonomicznej i emocjonalnego zrównoważenia, również dociera do punktu, w którym jakiekolwiek rozstrzygnięcie staje się dla niej problematyczne. W dialogach zaskakuje różnorodność konstatacji, domyślnych twierdzeń, spora doza dygresyjności, a niektóre wypowiedzi raz wyartykułowane za chwilę zostają zanegowane. Wakulik stara się nieco okonturować psychologicznie swoich bohaterów, jednak znaleźć dla tak konstruowanych postaci ekwiwalenty aktorskie nie jest łatwo. Owszem, Rita jest pełna bezceremonialności, i tak też traktuje testament dziadka, jej brat już z dużo większym trudem podejmuje jakiekolwiek decyzje, Anna obserwuje rzeczywistość tylko swoimi oczyma, jest pełna niepokoju, niepewności i jakby zbyt szybko dojrzała; najwięcej zrozumienia można mieć dla Michała młodszego, który stara się najbardziej trzeźwo patrzeć na rzeczywistość i tak też ją oceniać. Ale pomimo tych różnic aktorom nie jest łatwo znaleźć środki wyrazu, by te postaci jakoś zindywidualizować, jeśli pomimo tego osiągają autentyczność, wiarygodność i prawdę, zawdzięczamy to bardzo naturalnej, wyciszonej, można by rzec filmowej grze aktorskiej. Pozwala na to użycie mikroportów, które z dobrym skutkiem wyhamowują ekspresję i tym razem pomagają aktorom być bliżej swoich postaci. Wzmacnia ich też ciekawie pomyślana, intrygująca przestrzeń Iwony Bandzarewicz.
Agata Biziuk podeszła w Częstochowie do dramatu Anny Wakulik zupełnie inaczej niż Maciej Gorczyński w Słupsku. O ile w tym drugim było coś hipnotycznego, nieoczywistego i wciągającego, to w pierwszym poszukiwanie za wszelką cenę formy, elementów odrealniających opowieść czy dynamiczności, którą raczej Gorczyński w Słupsku powściągał, zawiodło realizatorów w moim przekonaniu na manowce. Z tego też powodu nie wybrzmiewają, albo wybrzmiewają sztucznie i mało autentycznie, konflikty jakie rodzą się podczas spotkania, na którym bohaterowie dowiadują się o mezaliansie popełnionym przez ich przodków. Poza tym Biziuk zupełnie inaczej poprowadziła aktorów, a szczególnie postać Anny (gościnnie Helena Radzikowska) i starszego Michała (Maciej Półtorak). Nie przekonuje mnie w przedstawieniu częstochowskim to, jak wybrzmiewają zarówno problemy związane z traktowaniem przyszłości i przeszłości w powiązaniu z teraźniejszością, jak i te dotyczące podziałów klasowych, zwłaszcza na polskiej wsi. Stąd konfrontacja bohaterów pochodzących z wyższej warstwy społecznej, wychowanych w dobrobycie i luksusie, choć odczuwających pustkę, z tymi zdecydowanie mniej zamożnymi i wciąż oczekującymi od życia czegoś więcej, wydaje się być mało wiarygodna i przekonująca – a to, jak można podejrzewać, było dla reżyserki bardzo istotne i godne podkreślenia. I choć zderzanie ich światopoglądów, mentalności, kompleksów i różnych sposobów postrzegania rzeczywistości czy traktowania odpowiedzialności jest w tym przedstawieniu pełne napięcia, które próbuje jeszcze dodatkowo podbijać zaproponowany przez Krystynę Lamę Szydłowską ruch sceniczny, to jednak w ostatecznym wyrazie bardziej gubi niż podsyca przewrotność protagonistów, która mogłaby dopełnić spiralę narastających konfliktów i sporów. Chaos w jakim żyją bohaterowie najlepiej oddaje w tym przedstawieniu scenografia Maksa Maca. Tylko czy do końca właściwie wykorzystana też nie jestem pewien.
fot. Iwona Bandzarewicz