O spektaklu Wszechświaty mojego taty Katarzyny Matwiejczuk w reż. Gosi Dębskiej w Teatrze Groteska w Krakowie pisze Mateusz Leon Rychlak.
Będę wszędzie, wszędzie będę,
czy to ważne gdzie to będzie?
Więc przytul się i śpij.
– Justyna Holm
Bezwzględne uwielbienie córki do ojca, baśniowo-fantastyczna wizja życia na walizkach, a czasem i bez walizek, wysiłki, obawy, ukrywanie problemów pod otoczką wyjątkowości i niecodzienności. To właśnie jest treścią spektaklu ,,Wszechświaty mojego taty” Katarzyny Matwiejczuk w reż. Gosi Dębskiej, czyli najnowszej premiery Teatru Groteska.
Spektakl jest pierwszą propozycją teatru prezentowaną od czasu objęcia funkcji przez nowego dyrektora, pana Karola Suszczyńskiego. O chęci otwarcia się na coś nowego wskazuje już samo powierzenie reżyserii spektaklu Gosi Dębskiej, która w Krakowie miała okazję już prezentować swoje reżyserskie dokonania, np. spektakl ,,Kobieta i życie” Maliny Prześlugi. I wybór był dosyć celny, ponieważ sam tekst, niezbyt nowatorski ani nazbyt ciekawy, został opatrzony bardzo interesującymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi, które uczyniły go przynajmniej odrobinę mniej monotonnym.
Niestety, mimo to spektakl prezentuje się dosyć nużąco. Skupia się na kolejnych scenach stawiania czoła dziecięcym problemom i przerażeniom małej dziewczynki, której ojciec – nieudolny komiwojażer – stara się zapewnić jej minimum potrzeb bytowych i nie pozbawić jednocześnie radości z życia. Brak jednak w sztuce jakiegoś wyraźnego konfliktu dramatycznego, głębszego pochylenia się nad prawdziwą tragedią tego, co kryje się za baśniową otoczką. Najbardziej nadająca się do tego scena, gdy wyobrażenia córki spotykają się z szarą rzeczywistością, wydaje się zupełnie płaska treściowo.
Z kolei przedstawienie elementów ,,gier i zabaw”, którymi żyje wyobraźnia małej dziewczynki, ma w sobie sporo uroku i bywa wciągające. Sporo efektów wprowadzanych jest przez kostiumy i rekwizyty, jak na przykład strój pająka, animowany przez kilku aktorów jednocześnie, czy pojawienie się gadających roztoczy w postaci świecących punkcików. Warsztat pracy nad wykorzystaniem technik lalkarskich, choć niekoniecznie takich, do których można było dotąd przywyknąć, jest tutaj na wysokim poziomie i zasługuje na uznanie. Chwilami bywał jednak nadużywany, zwłaszcza w jednej z finałowych scen, kiedy to lalka imitująca bohatera wspinała się po drabinie, by ,,zdobyć” pierścienie Jowisza. Scena była niezwykle wydłużona i wydaje mi się, że nie dopasowano jej do tego, na ile percepcja bardzo młodego widza jest w stanie podążać aktywnie za akcją.
Interesującym zabiegiem była konfiguracja wieloosobowa, która sprawiła, że postać tytułowego taty prezentowała się w ciałach kilkorga aktorów, wymieniających się w zależności od potrzeby. Nadało to głębszy sens samotności, na jaką zdana była bohaterka – pomimo niezwykłości świata czy może raczej wszechświata, w którym żyje, nadal wszystko, co zna, to różne oblicza ojca.
W bieżącym sezonie miałem już okazję recenzować spektakl, który opisuje więź samotnej matki i jej syna (mowa o ,,Kruku z Tower” w Teatrze Ludowym). Teraz na teatralnej mapie Krakowa pojawił się spektakl zupełnie odmienny, odnoszący się do relacji córki z ojcem. Trend dosyć interesujący i ciekaw jestem, jak się rozwinie zarówno pod nową dyrekcją w Grotesce, jak i w obrębie nowo utworzonego Teatralnego Instytutu Młodych w Teatrze Ludowym.
fot. A. Kaczmarz