O spektaklu „Usługa czysto platoniczna” wg scenariusza Katarzyny Faszczewskiej i Roberta Mroza Jra w reż. zbiorowej, zrealizowanym w ramach programu „PRZESTRZENIE SZTUKI”, pisze Szymon Białobrzeski.
Młodzieżowym słowem 2023 roku zostało okrzyknięte słowo rel, będące skrótem od angielskiego relatable. Wyraz wskazuje na zbieżność perspektyw, osądów czy doświadczeń u rozmówców (polskim odpowiednikiem byłoby może mniej młodzieżowe wyrażenie „mam tak samo jak ty”). Zresztą nic dziwnego w tym, że akurat to słowo wiedzie prym wśród młodego pokolenia – wystarczy wejść na TikToka, żeby zobaczyć wysyp materiałów, których komizm wynika z prześmiewczego pokazania codziennych sytuacji. Widzowie mogliby łatwo się z nimi utożsamić. Przedstawienie pt. Usługa czysto platoniczna jest nie tylko przeniesieniem na deski teatru reportażu Oktawii Kromer, lecz także opracowaniem słowa rel przez pokolenie milenialsów. Czy to dobrze?
Zdecydowanie nie ma nic złego w inscenizowaniu sytuacji, które będą bliskie rzeczywistości. Problem zaczyna się wtedy, kiedy kategoria reliability staje się fundamentem całego spektaklu. Widzimy generacyjne problemy, z którymi mierzymy się na co dzień; w spektaklu brak jednak rzeczywistych bohaterów – nośników cech indywidualnych. Jest to jeden z mankamentów przedstawienia, gdyż zastosowane zabiegi reżyserskie pomijają złożoność świata i odnoszą się do cennych, ale jednak bardzo prostych wniosków. Dobrym przykładem jest chociażby wątek „nauczyciela podrywu”, opierającego swoje zajęcia na seksistowskich odzywkach, napastliwej mowie ciała i poniżaniu kobiet. Mężczyzna naucza zebranych, ażeby na końcu uciec z ich pieniędzmi. Dziwne? Nie do końca. Wystarczy, że włączymy YouTube’a i po chwili wyskoczy nam łysy, umięśniony, stanowczy samiec, przekonujący o tym, że wie, jakie kroki należy podjąć, aby doprowadzić do kopulacji z dowolną samicą… Oglądając tego typu sekwencje, nie pozostaje nic więcej tylko przytaknąć, zgodzić się, że tacy ludzie naprawdę istnieją. Jednak za obserwacją powinna stać głębsza refleksja. W trakcie przedstawienia pojawiają się tezy, że wszyscy ludzie robiący biznes na „platonicznych usługach” na pewno zostali kiedyś skrzywdzeni, dlatego wykorzystują innych. To za mało. Chciałoby się poznać naciągaczy, chciałoby się wejrzeć w ich duszę, zadać kilka pytań i poszukać na nie odpowiedzi w nieoczywistych miejscach, zatrwożyć się dwoistością człowieka, a przede wszystkim wysłuchać osób skrzywdzonych – nie tylko kiedy są w pracy, lecz także gdy przebywają w domu.
Wiem, że spektakl został oparty na reportażu, jednak forma dziennikarska nie zawsze sprawdza się w teatrze. Z reguły powinna ona być punktem wyjścia do opowiedzenia o człowieku. W kilku momentach niewątpliwie się to udało, np. na początku, kiedy weselna zabawa bohatera (granego przez Adriana Kierońskiego) się skończyła i zaczął on przyznawać przed publicznością, że całość była tylko usługą, że chciał poczuć, jak to jest się ożenić. Zaczął kłócić się sam ze sobą, jego osądy nie były jasne, można było zaobserwować wewnętrzną i zewnętrzną walkę człowieka – na scenie ujawnił się konflikt w najczystszej postaci. Drugi moment, kiedy serce zabiło mi mocniej, to scena końcowa, w której Robert Mróz Jr wyszedł z roli i powiedział z pełną szczerością, że naszą porażką jako ludzkości jest nieumiejętność bycia z drugim człowiekiem, że nie potrafimy poświęcić kilku minut dziennie, żeby przytulić bliską nam osobę. Mimo że same wnioski mogą się wydawać dydaktyczne, przez co mało poruszające, to może właśnie poprzez porzucenie przerysowanej konwencji, odwzorowania znanych nam z życia klisz, wypowiedź zabrzmiała prawdziwie. Aktor zamienił rel na true.
Trudno wypowiadać się o warstwie muzycznej. Jeżeli widz zna takie zespoły jak Mikromusic, Wanda i Banda czy Love System, to będzie je znał również po wyjściu z Teatru Potem-o-tem, jednak nie zespoli ich z konkretnymi scenami. Bynajmniej nie przed brak umiejętności aktorów, ale przez to, że utwory nie są wpisane w narrację. Stanowią krótkie podsumowanie wątków czy przerywnik między poszczególnymi historiami, nie rozwijają jednak postaci. Oczywiście nie musi być to zabieg błędny, Kabaret Boba Fosse’ego też nie wpisywał piosenek bezpośrednio w historię, a do tej pory jest uważany za jeden z najlepszych musicali filmowych. Różnic między dziełami jest jednak kilka: film z 1972 roku posługiwał się utworami, które nie były tak silnie umocowane w kulturze; całość wiązała się z niebywałą choreografią; a same utwory komentowały rzeczywistość w sposób niezwykle subtelny, przekładając true nad rel. Trudno porównywać Usługę czysto platoniczną z arcydziełem kinematografii, jednak robię to w celu pokazania, jak duży potencjał tkwił w przeplataniu wątków piosenkami, jednak nie został wykorzystany. Muzyczne segmenty umilają spektakl, brzmią dobrze, pod względem choreografii są poprawne, jednak w żaden sposób nie rozwijają opowieści, są niczym rozpoznawalna muzyczka do TikToka.
Usługa czysto platoniczna nie zasługuje wyłącznie na krytykę, ma bowiem kilka momentów, w których niezwykle sprawnie operuje humorem słownym, sytuacyjnym i wizualnym. Dzieje się to za sprawą obsady. Z racji że aktorów było zaledwie czworo, musieli oni wielokrotnie zmieniać grane przez siebie postacie. Mimo że za zmianą roli nie zawsze szła zmiana kostiumu, w żadnym momencie nie miałem problemu z rozpoznaniem postaci, jaką grała dana osoba. Szczególne pochwały należą się Katarzynie Faszczewskiej i Adzie Ozon, które musiały poradzić sobie zarówno z rolami kobiecymi, jak i męskimi. Samą mową ciała były w stanie przekazać, z jakimi typami mężczyzn widz ma do czynienia. Oczywiście całość oparto na stereotypach, przez co nie było to może zadanie karkołomne, ale poradziły sobie z nim bardzo dobrze. Panowie również nie zawiedli, sprawnie balansując między naturalnością a wytartymi kliszami. Nierzadko aktorzy nawiązywali również interakcje z publicznością. Nie wiązało się to z nowatorskimi zabiegami, znanymi chociażby ze spektakli grupy Potem-o-tem, jednak niewątpliwie kontakt z widownią zwiększył imersję, przez co nawet nieciekawe wątki chwilami intrygowały.
Paradoksalnie Usługa czysto platoniczna staje się więc odpowiedzią na potrzeby konsumenta. Nie ma w tym nic złego, bo tymi potrzebami są właśnie wspólne uporządkowanie kapitalistycznej rzeczywistości i podpisanie teczki z informacjami angielskim rel. Usługa, jaką jest ten spektakl, naprawdę może wiązać się z pozytywnymi emocjami, nie jest nastawiona na zysk, lecz szerzenie dobra i informacji. Niestety, często okazuje się dość płytka, gdyż autorzy bali się wyjść poza reportażowy styl Oktawii Kromer i zaproponować nam coś więcej. Szkoda, bo prawdziwa usługa platoniczna wymaga utraty kontroli, ryzyka, rozmachu – tych elementów zdecydowanie zabrakło…