O spektaklu „Pół na pół” Pepa Antona Gómeza i Jordiego Sáncheza w reż. Błażej Peszek w Teatrze Powszechnym w Radomiu pisze Krzysztof Krzak.
Bieżący sezon artystyczny Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu kończy premierą sztuki „Pół na pół”, hiszpańskiego tandemu autorskiego: Pepa Antona Gómeza i Jordiego Sáncheza, w tłumaczeniu Rubi Birden i w reżyserii Błażeja Peszka.
Jan i Karol, bohaterowie sztuki, są przyrodnimi braćmi. Stąd pewnie ich zdecydowanie odmienne charaktery: starszy, Jan, jest człowiekiem przedsiębiorczym, energicznym, nieco nerwowym i prowadzi udane, beztroskie życie; tak przynajmniej sądzi młodszy, Karol, który od piętnastu lat opiekuje się schorowaną matką, jest stale o nią zatroskany – jednym słowem altruista, połączenie dobrego anioła z miłosiernym Samarytaninen. Tak można by sądzić… Spotkanie braci odbywa się w sytuacji, gdy życie ich matki ma się ku końcowi, co z kolei umożliwi im realizację jej woli, czyli podzielenie się między sobą po równo, pół na pół, domniemanym majątkiem rodzicielki. W oczekiwaniu na ten moment bracia toczą rozmowę, z której wyłania się obraz matki odbiegający – mówiąc kolokwialnie – od tradycyjnych wyobrażeń o najbliższej dzieciom osobie. Reżyser Błażej Peszek, w odróżnieniu od oryginału literackiego, w którym obecność matki sygnalizowana jest jedynie natarczywym dzwonkiem, przywołującym któregoś z synów, w swojej realizacji dramatu pokazuje ową kobietę na scenie. Gra ją Małgorzata Maślanka, zupełnie nie do poznania (brawo dla charakteryzatorek: Bogumiły Ciecieląg i Marii Opozdy). Nie był to, moim zdaniem, najlepszy pomysł, albowiem wizualizacja matki odziera sztukę Gómeza i Sáncheza z aury thrillera (horroru?) psychologicznego, którym jest „Pół na pół” nazywane również czarną komedią czy komediodramatem. Dreptająco–podrygująca z balkonikiem, tudzież stojakiem od kroplówki lub konewką, w rytm „Listu do matki” Violetty Villas kobieta wywołuje niezamierzony raczej przez autorów efekt komiczny, wręcz groteskowy i osłabia przesłanie utworu. Nie wspomnę już o tym, że ortodoksyjni zwolennicy poprawności wszelakiej są gotowi zarzucić Peszkowi kpienie z osób dotkniętych udarem. Bo przecież jest to opowieść o daleko poważniejszym problemie niż tylko pazerność dwóch niespełnionych życiowo mężczyzn w średnim wieku, czyhających na spadek po mamie. Chodzi tu według mnie o szeroko pojęty problem rodziny, wzajemne powinności dzieci wobec rodzica, nawet jeśli on, mówiąc delikatnie, nie wywiązywał się ze swoich wobec latorośli. Mówiąc wprost: jak postępować, jeśli ta (ten) matka (ojciec) zwyczajnie byli źli?
Zdecydowanie trafiona jest natomiast obsada wiodących ról. Jan grany brawurowo przez Jarosława Rabendę jest pewnym siebie cwaniaczkiem, cynikiem bezwzględnie manipulującym uczuciami i emocjami młodszego brata, bardzo oszczędnie przy tym gospodarującym prawdą na swój temat. Karol kapitalnie zagrany przez Michała Węgrzyńskiego to taki typowy ścichapęk, który też niejedno ma za uszami. Aktor bardzo wiarygodnie pokazuje niejednoznaczność swojej postaci niby łatwowiernej, obwiniającej się za przypadłość matki, a w istocie potrafiącej twardo walczyć o swoje. Znakomity to duet aktorski, rewelacyjnie wykorzystujący humorystyczne akcenty zawarte w błyskotliwych dialogach i zabawnych sytuacjach, ale też wzorowo sobie partnerujący, z łatwością improwizujący, gdy figle płata rekwizyt, ot taki na przykład kabel od telefonu. A wszystko to w żywym tempie i dużej bliskości publiczności rozmieszczonej w Sali Kameralnej radomskiego teatru po obu stronach mieszkania Karola i matki, zbudowanego przez Michała Dracza. Znakomicie w nastrój spektaklu, wynikający w istotnym stopniu z owej scenografii, wpisuje się jazzująca muzyka Wojtka Kiwera.
„Pół na pół” w Teatrze Powszechnym w Radomiu miałem sposobność oglądać na drugim popremierowym spektaklu w towarzystwie zorganizowanej grupy widzów. Oprócz przeglądających wiadomości w smartfonach, tudzież odbierających dzwoniące telefony, były w niej też osoby w starszym wieku. Widać było, że tematyka przedstawienia mocno ich poruszyła. I czegóż chcieć więcej, wszak w teatrze chodzi głównie o emocje, nieprawdaż?
Fot. Bogdan Karczewski / mat. teatru