„CAFE PANIQUE” Wrocławskiego Teatru Pantomimy na zakończenie XIX Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu w Warszawie, Scena Na Woli Teatru Dramatycznego – pisze Anna Czajkowska.
„Cafe Panique”, spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy zakończył XIX Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu w Warszawie. Widownia wypełniona po brzegi oraz intensywny czas spędzony ze sztuką mimu, która nie zna granic, do tego dobra zabawa, humor, ale i refleksja oraz wzruszenie, świadczą o mocnym zakorzenieniu pantomimy w polskim teatrze. Warto wspomnieć, iż ta unikalna technika scenicznej ekspresji gości u nas już od sześćdziesięciu paru lat! Występujący podczas festiwalu artyści zaskakują znakomitą techniką, sprawnością oraz świadomością ciała, elementem o ogromnym znaczeniu w pantomimie. Ich wyobraźnia nie zna granic, a edukacja i doskonalenie w sztuce mimu nigdy się nie kończy, co doceniają widzowie. Prezentowany przez Wrocławski Teatr Pantomimy spektakl w reżyserii Joanny Gerigk, oparty na zbiorze opowiadań „Cztery róże dla Lucienne ” oraz „Najpiękniejsza para piersi na świecie” Rolanda Topora, osadzony jest mocno w klasycznej sztuce pantomimy, choć artyści nie unikają eksperymentów z innymi, wizualnymi formami wyrazu. Czarny humor nierzadko makabrycznych tekstów, z uwypuklonym motywem zagubienia, obawy przed samotnością oraz absurdalność zanurzona w sarkastycznej wizji stosunków międzyludzkich stanowiła jedynie luźną inspirację dla Joanny Gerigk. „Czytając opowiadania Topora, analizując dzieła surrealistów, fascynując się dadaizmem, widzę wspólne, poruszające poczucie samotności bohatera” – podkreśla pani reżyser.
Francuski pisarz polskiego pochodzenia, autor opowiadań i sztuk teatralnych, a także rysownik, grafik, malarz, fotograf, reżyser teatralny i filmowy, aktor, scenarzysta i scenograf Roland Topor, uznawany jest za jednego z ważniejszych artystów surrealizmu. Biograf Topora, Frantz Vaillant, określił jego twórczość mianem „kalejdoskopu koszmaru i makabry”, inni mówią o wykrzywionym zwierciadle, w którym odbija się nasz świat i rzeczywistość. Obecne w jego opowiadaniach karykaturalne postacie, zaskakujące koncepty, szokująca groteskowość sytuacji i przestrzeni znakomicie mogą sprawdzić się w pantomimie. Rzecz jasna nie łatwo je oddać na scenie, nie popadając w przesadę i unikając innych pułapek – nadmiernej kolorystyki, zbyt dużej liczby gagów, przeładowania rekwizytem i nieczytelnej nawet dla znawców pop-kultury gry skojarzeń. W „Cafe Panique” nie do końca udało się uniknąć błędów, ale widzowie z przyjemnością śledzą zmagania groteskowych bohaterów. W mieszaninie clownady i prostego dowcipu bez słów, wielobarwnej scenografii, krzykliwych kostiumach, tańcach, trudno czasami dostrzec duch nonkonformisty Topora.
Całość składa się mini z opowiastek z nielinearną narracją. Bezsłowne, nasycone emocjami etiudy charakteryzuje nierówna (niestety) dramaturgia. Historie bohaterów, ich dziwactwa, przywary, śmieszności są bardzo ludzkie, bliskie nam współczesnym. Poszukiwanie towarzysza samotnej egzystencji – mało skuteczne, skazane na niepowodzenie – bywa zabawne, ale też skłania do refleksji i… smuci. Wyeksponowana „brzydota”, nadmierna ruchliwość i spazmatyczne, niemal konwulsyjne ruchy aktorów bywają ciekawie wplecione w bieg paradoksalnych zdarzeń. Spaja je wszechobecny absurd i wpadająca w ucho, doskonale dopasowana do treści muzyka Sebastiana Ładyżyńskiego, a także miejsce akcji – wszyscy prędzej czy później trafiają do tytułowej kawiarni, której klimatyczny wystrój przywodzi na myśl lata 30. ubiegłego wieku. Bohaterowie czasem zasiadają przy stolikach i raczą się kieliszkiem alkoholu. Usługuje im dziwaczny Kelner (Zbigniew Szymczyk), jedna z ciekawszych postaci w przedstawieniu. To on koncentruje uwagę widza na okienku – wyłomie w murze (świetny pomysł scenograficzny) z gramofonem na parapecie i również on, a raczej jego dystyngowana dłoń puszcza w ruch płytę, wymownie kładąc na niej igłę. Kelner zdaje się kierować całym teatrum mundi ukazanym na scenie, koi smutki, popycha do działania. Nieporadni bohaterowie nie potrafią oprzeć się zmysłom i swej cielesności. W ich zachowaniu jest sporo erotyki, nieco perwersyjnej (jak u Topora), łagodzonej dziwacznym liryzmem i niebagatelnym humorem. Taki jest samotny, nieśmiały Mężczyzna Mariusza Sikorskiego, który opróżniając kolejne kieliszki podsuwane mu przez bezwzględnego kelnera, wzdycha do seksownej, obdarzonej imponującym biustem diwy Piosenkarki (znakomita Monika Rostecka). Na scenie pojawia się nagle para kochanków, którzy droczą się uciekają od siebie i swoich zapachów, by potem powrócić, godząc się i snując swe miłosne, ciche rozmowy. Wspomniane scenki z cudowną Cleo – ponownie Monika Rostecka – tchną delikatną nostalgią, choć nie pozbawioną groteskowości. Do bardziej błyskotliwych i pomysłowych należą fragmenty, w których dowodzenie przejmuje bezręki Artur Borkowski. Gdy otrzymuje sztuczne ręce, przeistacza się w niemal demonicznego Dyrygenta. Zmagania ze sztucznymi kończynami są wielce zabawne, ale i z lekka makabryczne. Równie udane, znakomicie pokazane, uwypuklone w pantomimicznej grze są tragikomiczne zmagania Poety Coco Paco. Jan Kochanowski w tej roli, z konieczną wyrazistością, karykaturalną rozpaczą, oddaje charakter artysty, który w swej samotni usiłuje stworzyć utwór ponadczasowy. Skutecznie przeszkadza mu Muza negatywna (Anna Nabiałkowska). Pazerna, nienasycona (dosłownie – co widać wyraźnie w scenie, gdy pożera wielką kanapkę), a jej nieugiętość doprowadza Poetę do szaleństwa, które przewrotnie jest wybawieniem. Jakże to prawdziwe! Postacie trochę chaotyczne znikają, potem wracają, a ich bieganina może dezorientować widza. W ucieczkach specjalizuje się zwłaszcza nieszczęśliwy, przerażony Meloman, bezskutecznie usiłujący unikać samego siebie. Uwikłanym we własną samotność i bezradność bohaterom towarzyszy odziany w przeciwdeszczowe peleryny i czarne meloniki (niewątpliwie inspirowane wizerunkiem Topora) jazz band (Artur Borkowski, Paulina Jóźwin, Jan Kochanowski, Anna Nabiałkowska), przygrywający intensywniej w kluczowych momentach. Odrobinę spokoju i oderwania od rozedrganej przestrzeni czy pełnej lęków oraz absurdu rzeczywistości wprowadzają ryby pląsające na ludzkich nogach (Agnieszka Dziewa, Paulina Jóźwin, Mateusz Kowalski). Równie nieoczywiste jak senne marzenie, w trudnych chwilach pojawiają się w tle wydarzeń, by zatrzymać bohaterów w szalonym pędzie i z humorem demaskować nonsens ludzkiego istnienia. Gra znaczeń, paradoksy, a przede wszystkim zagubienie bohaterów podkreśla skrząca się kolorami, odmienna od czarno-białej estetyki grafik i rysunków Topora scenografia. Barwna, soczysta, plastyczna i zmysłowa, choć trochę niepokojąca, z lekkim odcieniem galimatiasu, bardzo dobrze współgra z atmosferą całości i ma swój wdzięk. Cały spektakl utrzymany jest w tonie „pół żartem, pół serio” – mroczne fantasmagorie, rozświetlane zmieniającym się światłem, przeplatają się z wisielczym humorem. Topor opowiadał o życiu w sposób prosty i prześmiewczy. Nie inaczej czyni Joanna Gerigk, próbując śmiechem (i pantomimą) oswoić strach albo rozpacz, które kryją się pod maską banalności i swego rodzaju brzydoty bohaterów spektaklu. Pogmatwana codzienność, trudna do zniesienia samotność wstydliwie chowa się w oparach absurdu, złapanego jak w pułapkę niepotrzebnego chaosu.
Fot. Natalia Kabanow
Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci. Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.