„Jak ocalić świat na małej scenie?” w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie – pisze Monika Balińska
Teatr Powszechny nie zwalnia tempa i ma już za sobą kolejną premierę w sezonie 2018/2019. Mowa o spektaklu „Jak ocalić świat na małej scenie?” w reżyserii Pawła Łysaka. Przedstawienie dyrektora praskiego teatru, podobnie jak „Bachantki” Mai Kleczewskiej, będą częścią Forum Przyszłości Kultury odbywającego się po raz kolejny w grudniu w Teatrze Powszechnym. Jak połączyć historię o trzech ojcach z hasłem tegorocznej edycji Forum, czyli „Feminizm! Nie faszyzm”? Nowy spektakl Łysaka wykorzystuje temat ojcostwa przewrotnie i jest budowany wielopłaszczyznowo. Wszystkie konteksty skupiają się jednak wokół głównego tematu – zagrożonej przyszłości planety. Problem eksploatacji środowiska oraz galopującej akumulacji zostaje potraktowany przez artystów bardzo poważnie. Wydaje się jednak, że ambicją twórców tej realizacji nie było wykorzystanie metody szoku do zaalarmowania widzów. Wręcz przeciwnie, bo do próby zasygnalizowania globalnego niebezpieczeństwa zostają wykorzystane historie małej skali. Opowieści o trzech mężczyznach z zupełnie różnych środowisk.
Spektakl budzi uczucie zaintrygowania już od samego początku, między innymi dzięki misternej scenografii Janka Simona. Ogromne zwoje makulatury, zawinięte w plastikowe folie, tworzą śmieciowe bloki, które wyznaczają teren działań aktorów. Sceniczne wysypisko wydaje się mieć układ korespondujący z dramaturgią spektaklu. Makulatura nasuwa skojarzenie z setkami niekończących się raportów o kondycji naszej cywilizacji i biurokratyczną papierologią, która również przyczynia się do wyczerpywania ziemskich zasobów. Przytłaczająca ilość dokumentów ostatecznie i tak zamienia się w zużyty papier, który nigdy nie zostanie przetworzony. Scenografia jest właściwym kontekstem do słów, które padają ze sceny. Widzowie mają okazję usłyszeć wiele informacji wyjętych z alarmujących raportów i sprawozdań, dotyczących obecnej kondycji globu. Wizualizacje doskonale współgrają z muzyką przygotowaną przez Andrzeja Kłaka i zespół. Twórcom spektaklu udało się w ten sposób wyeksponować cichy współudział techniki na drodze do ekologicznej apokalipsy. Dopiero świadomość jej wszechobecności zaczyna budzić niepokój w ludziach od dawna uzależnionych od zdobyczy epoki antropocenu.
„Jak ocalić świat na małej scenie?” to przedstawienie, które nie bierze za podstawę żadnego dramatu, lecz historie opowiedziane przez reżysera i aktorów. Za dramaturgiczne opracowanie odpowiada drugi dyrektor Teatru Powszechnego – Paweł Sztarbowski. Lewą stronę przestrzeni scenicznej podczas spektaklu zajmuje Andrzej Kłak, siedzący przy dużym stole, na którym oprócz kilku typowo biurkowych rekwizytów znajduje się też mikser. Za jego pomocą aktor kontroluje muzykę, którą zresztą sam stworzył specjalnie na potrzeby tej produkcji. Kłak, jako jedyny pośród trzech „synów”, nie opowiada historii swojego własnego ojca. W przedstawieniu reprezentuje reżysera, żeby wyeksponować historię życia docenta Jana Łysaka. Centralna część sceny należy do gościnnie występującego na deskach Teatru Powszechnego Artema Manuilova. Z przykrytej kolorowym pledem wersalki Manuilov snuje opowieść o swoim ojcu, Aleksandrze Voronovie. Po prawej stronie swoją przestrzeń ma Mamadu Góo Bâ, siedzący na krześle na samym środku grubego dywanu. Senegalczyk charakteryzuje sylwetkę swojego ojca, Demby Bâ. Wydzielenie miejsca dla każdego aktora osobno okazuje się niezwykle funkcjonalne. Wszystkie trzy historie zyskują dzięki temu sceniczną autonomiczność. Reprezentują mikroświaty, które kontrastują z historią świata w skali makro, czyli rzeczywistością zagrożonej planety i żyjących na niej miliardów stworzeń. Te dwie perspektywy naświetlają się wzajemnie.
Bieg opowieści o ojcach jest przerywany nieustannie przez postać Anny Ilczuk, która za pomocą różnych środków (m.in. interakcji z widzami) próbuje nakreślić beznadziejną sytuację, w jakiej znajduje się obecnie Ziemia. Żadna indywidualna historia nie może istnieć bez kłopotliwego globalnego kontekstu. Dzięki skonfrontowaniu tych skrajnie różnych ziemskich perspektyw, spektakl obnaża bolesną prawdę o mechanizmie cywilizacyjnego systemu. Ekologiczna katastrofa, która dzisiaj coraz bardziej się uwidacznia, jest efektem długoletnich starań „ojców”. Tragedia całej opowieści opiera się na czystości ich intencji. Co łączy trzech mężczyzn, którzy stali się bohaterami spektaklu? Wszyscy byli ideowcami i wierzyli utopijnie w sens swojej pracy. Zarówno Aleksander Moronov, oddany przemocowemu systemowi górniczemu, jak i Demba Bâ, ofiara kolonialnego porządku, oraz Jan Łysak, portretowany bardziej jako szalony utopista-naukowiec. Każdy mikroświat znajduje się w centrum uwagi, skupiają się na nim nie tylko widzowie, lecz także pozostali aktorzy obecni na scenie, co sprzyja budowaniu intymnej atmosfery wokół osobistych wyznań.
Wątpliwości może budzić budowanie czarno-białego kontrastu pomiędzy męskim a żeńskim pierwiastkiem. Tworzenie analogii mężczyźni-kobiety oraz ojcowie-matki jest bardzo funkcjonalne, ale wydaje się jedynie dosyć zgrabnym uproszczeniem. Ewidentnie wpływ kobiet zmieniłby bieg historycznych wydarzeń, gdyby tylko kobiety miały jakiekolwiek prawa do podejmowania działań. Rewers tej smutnej prawdy o ludzkiej cywilizacji jest jednak taki, że kobiety nigdy nie miały okazji sprawdzić się w wielu rolach, zawłaszczanych od zawsze przez mężczyzn, więc naiwnym jest budowanie wokół nich kolejnego mitu. W budowaniu nowej feministycznej rzeczywistości nie ma sensu popadać w drugą skrajność i zasadniczo idealizować kobiety.
W spektaklu pojawia się wiele elementów, potwierdzających fachowość reżyserii Pawła Łysaka. Role, w które wcielają się aktorzy, są bardzo spójne i konsekwentnie prowadzone. Najbardziej metaforyczna postać kreowana przez Kazimierza Wysotę tworzy klamrę otwierającą i zamykającą spektakl. Dopełnia też ludzki wymiar opowiadanych historii. Temat końca jest poruszany w tym przedstawieniu na różne sposoby. Koniec życia ojców, upadek ich idei, ale też globalny koniec w postaci wyczerpującej eksploatacji planety. Tak, ludzkość ma problem, a świat można oceniać w bezlitosnych kategoriach, znajdując ku temu wiele dowodów. Dobrze, że Łysak tym razem zdecydował się jednak na bardziej łagodną w środkach formę. Spektakl był poruszający, ale nie obrazoburczy. Byłoby jednak niedobrze, gdyby nowy spektakl Teatru Powszechnego zgubił się gdzieś między bardziej kontrowersyjnymi produkcjami tej instytucji. Spektakl demaskuje tragedię tego dziejowego i ogólnoświatowego dramatu. Tworzenie katastrofy, która dzisiaj się dzieje na naszych oczach, jest efektem długoletnich starań „ojców”. Jak odnieść to do popularnych słów Ghandiego: „Bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć w świecie”, kiedy okazuje się, że działania jednostek ostatecznie i tak przyczyniają się do kolejnej tragedii?
Koniec spektaklu to widowisko chaotycznych dźwięków i świateł. Sztuczny, gęsty dym, który pojawia się na scenie, dociera do widzów i sprawia, że coraz trudniej się oddycha. Irytująca kakofonia budzi różne negatywne emocje, jednak wyprowadzając widzów z równowagi, uświadamia bardzo ważny fakt. Chociaż na co dzień można łatwo zapomnieć o temacie ekologii i zagrożeń wynikających z hipereksploatacji planety, prawdopodobnie już niedługo czynniki zewnętrzne uprzykrzą nam samopoczucie bardziej niż ostatnia scena spektaklu. A w poszukiwaniu świeżego powietrza planety nie da się opuścić tak łatwo, jak Małej Sceny Teatru Powszechnego. Chociaż kilka elementów tego spektaklu budzi moje wątpliwości, muszę przyznać, że zespołowi Teatru Powszechnego po raz kolejny udało się zbudować przedstawienie dobre, uczciwe i będące pretekstem do dyskusji. Jest to kolejna produkcja Teatru Powszechnego, której znaczenie i obecność wykracza poza 100-minutowe spotkanie twórców z widownią.
fot. Magda Hueckel