Recenzje

Argentyński Gombro

O spektaklu „Ameryka” Julii Holewińskiej i Tomasza Szerszenia w reż. Julii Holewińskiej w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy pisze Aram Stern.

„Ach, stworzyć formę własną! Przerzucić się na zewnątrz!

Wyrazić się! Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech nie będzie zrobiony mi!”

/Witold Gombrowicz, Ferdydurke/

Teatr Polski w Bydgoszczy otworzył sezon 2022/2023 bardzo udaną premierą nowego dramatu Julii Holewińskiej i Tomasza Szerszenia Ameryka. Od pierwszego aktu przedstawienia można było się spodziewać, że w teatrze tworzonym na modłę twórczości Gombrowicza nie może zaistnieć pojęcie harmonii. Zamiast niej występuje efekt mentalnej „szarży”, gdyż zakłócenia rytmu teatralnego u „szlagona sandomierskiego” – jak pisał o Gombrowiczu Konstanty Jeleński: „są jak ostre ciosy, razy karykaturalno-gorzkie”.

Stąd też w ciągu kolejnych aktów Ameryki w reżyserii Julii Holewińskiej narastanie energii wewnętrznej odbywa się podskórnie i prawie niedostrzegalnie w głównej postaci argentyńskiego pisarza Vito(ldo) Gombrowicza (Damian Kwiatkowski), odbierającego właśnie Literacką Nagrodę Nobla. Dumny bufon z Europy Środkowej jest tym bardziej dumny jak paw, że nie otrzymali jej „rdzenni” Argentyńczycy: Julio Cortazar czy Jorge Luis Borges. Podczas noblowskiej mowy deklaruje napisanie sztuki o Ameryce, ale nie tej od Marylin Monroe jedzącej zupę z puszki Campbell’a nad Wielkim Kanionem, lecz Ameryce dalekiego południa, z której na Europę z Laguny del Carbón patrzeć należałoby do góry nogami.

Poczynając od pojawienia się postaci nowego dramatu autorstwa „Gombro”: Krzysztofa Kolumba (Paweł L. Gilewski), Diego Maradony (Marcin Zawodziński) czy Niewolnicy Isaury (Emilia Piech) energia wewnętrzna autora-narratora wydaje się rozżarzać do stanu krytycznego. Vito(ldo) miota się w twórczym upojeniu pomiędzy Polską (którą tuż przed wojną opuścił na statku „Chrobry”), a obcą mu i jednocześnie fascynującą Argentyną. Strofowany („Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,/Co to będzie, co to będzie?”) przez jednoosobowy „Chór Mickiewiczowski” (Zhenia Doliak – aktorka przybyła do Bydgoszczy wprost z bombardowanej przez Rosjan Odessy) Gombrowicz znajdzie wreszcie twórczy rytm i podyktuje kolejne akty swego dramatu.

Znajdą się w nim i absurd, i drwina z nacjonalizmu i komentarz do społecznych problemów, padną pytania o „polskość” rasisty Kolumba – rzekomego syna króla Władysława III Warneńczyka, o seksizm właściciela niewolników Leôncio Almeidy (Marcin Zawodziński), rozlegnie się także głośny śmiech przez łzy „Gombro” nad wizerunkiem równie słynnego Argentyńczyka Jorge Mario Bergoglio i oburzenie nad patriarchalnym dyktatem episkopatu. Nie zabraknie również krytyki chciwego kapitalizmu i trwogi przed zmianami klimatycznymi, ujętych w postaci Amazonii w kostiumie geparda (Zhenia Doliak).

Duża liczba wątków, wydawałoby się zbyt wielu, jak na półtoragodzinny spektakl, podanych jednak w sposób tak sprawny, z wieloma zwrotami akcji i przede wszystkim na świetnym poziomie aktorskim bydgoskiego zespołu, nie nuży, a wręcz olśniewa swym karykaturalno-gorzkim zarysem. To swoiste laboratorium wolności człowieka, tej codziennej („Ja, poniedziałek. Ja, wtorek. Ja środa…”), „zreferowane w poprzek” przez Gombrowicza w jego performatywno-groteskowej artystycznej wizji.

Tę wizję podkreśla „Gombrowiczowska” scenografia Tomasza Szerszenia, która również ewidentnie „szwankuje”, jak w swych Dziennikach wspominał Gombrowicz: jest „(…) światłem zapożyczonym z Europy ze śpiącym w Argentyńczykach od 400 lat Indianinie (…)”. Lekkie materie otulające scenę odcinają się mocno od kanciastych rzeźb „indiańskich” autorstwa Mai Krupińskiej, nieoczywistych, mechanicznych i groźnych. Kostiumy zaś od szarych prochowców, przez kolorowe trampki, po suknię z krynoliną Isaury, wydają się eklektyczne do bólu.

W Ameryce niewątpliwie godnymi zapamiętania pozostaną sceny eksponujące inny wymiar religii w Ameryce Łacińskiej, w której bogami może być natura (Pachamama = Matka Ziemia, Marcin Zawodziński), wcześniej piłkarz Diego z przydrożnej kapliczki rozdający komunię z kokainy albo krytyka ostrego prawa antyaborcyjnego za pomocą wirowania „dwulicowej” kukły (Emilia Piech i Zhenia Doliak) do dynamicznej muzyki Radosława Dudy i wideo (Tomasz Szerszeń) z głośnych antyaborcyjnych demo Narodowej Kampanii na rzecz Aborcji Legalnej, Bezpiecznej i Darmowej w Argentynie.

Czy Polska tak bardzo od niej odbiega?  A może gdyby leżała pomiędzy Urugwajem a Boliwią, zniknąłby w niej całkowicie seksizm i mizoginizm, deszcze padałyby tylko nocą, kobiety i mężczyźni zarabialiby po równo i nikt nikogo by nie wykluczał ze względu na tożsamość płciową, rasę, pochodzenie etniczne czy orientację seksualną. To przewyborna utopia z polskim tańcem narodowym w tle.

Doskonała jest również gra aktorska zespołu, przede wszystkim Damiana Kwiatkowskiego w roli Gombrowicza, w jego monodramatycznym wręcz wątku podskórnej „szarży” zadawania sobie ciosów. Ran powstałych przy tworzeniu polskiego oświecenia na argentyńskiej ziemi, chwilami „odklejonych” od postaci, by w pięciu aktach swej sztuki nakreślić jej obraz z każdej, najczęściej niewygodnej strony, także przy pomocy takich środków, jak: westchnienie, mimika, drobny gest. To rola wielce dynamiczna i wymagająca także świetnej sprawności fizycznej, rola dla której warto Amerykę obejrzeć niejeden raz. Emilia Piech w roli Isaury i Marcin Zawodziński jako „boski” Diego zarażają widownię w kilku aktach szczerym śmiechem, Zhenia Doliak urzeka wschodnim akcentem, a Paweł L. Gilewski, wsparty o kule ortopedyczne, wydaje się, jakby miał co chwilę zlatywać z pomników Kolumba obalanych ostatnio w całej Iberoameryce.

Dekolonizacja pokutująca w głowach współczesnych mieszkańców Argentyny, w wielu kwestiach bardziej postępowych niż Polski, obok wymiaru przewartościowania myśli i czynów z konserwatywnych w liberalne, zyskuje obecnie w Ameryce duetu Holewińska & Szerszeń jeszcze jeden kaliber: groźny kolonizator ze wschodu także musi skończyć ze swą kolonizacją!

Fot. Natalia Kabanow

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , ,