O spektaklu „Pułapka” Tadeusza Różewicza w reżyserii Wojciecha Urbańskiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym pisze Anna Czajkowska.
Żart i liryka, parodia oraz deformacja obok pisania „serio”. Taki jest teatr Różewicza – intymny, ulotny, bliski wewnętrznemu monologowi, choć równocześnie otwarty na widza. Jego debiut dramaturgiczny miał miejsce w 1960 roku, czyli w momencie, gdy artysta od wielu lat był już uznanym poetą i właśnie wtedy, w miesięczniku „Dialog” ukazała się, niestety w wersji ocenzurowanej, „Kartoteka”. Był to utwór pionierski, zaskakujący formalnym nowatorstwem. Poeta podkreślał, że jego sztuki są „teatrem wewnętrznym”, z otwartą dramaturgią, brakiem początku i końca, w którym akcję budują działania improwizowane, przypadkowe oraz zrywane sceny. Całkowita autonomia jego talentu, niezależność od szkół literackich, a z drugiej strony znajomość klasyki, odwołania do niej od dawna fascynowały reżyserów, jednak trzeba wyczucia oraz znalezienia klucza do twórczości Różewicza, by pogodzić sprzeczności i oddać „chęć napisania sztuki prawdziwie realistycznej i równocześnie poetyckiej” (wedle słów samego pisarza). W spektaklu zrealizowanym przez Wojciecha Urbańskiego, który sięgnął po dramat Różewicza „Pułapka” nie bez poważnych powodów, reżyser stawia na metaforę, uciekając od prostej interpretacji, choć pozory czystej, życiowej, celowej i wręcz dotykalnej realności zachowuje. Ukazuje bohatera, który czuje, że stał się pisarzem zniewolonym i wyobcowanym, uwięzionym w sytuacji bez wyjścia, w „wewnętrznej pułapce”. A jednocześnie kreśli na scenie psychologiczno-obyczajową historię o poetyckim powołaniu artysty i wkłada ją w dramat rodzinny.
Panoramą literackiego świata Franza Kafki Tadeusz Różewicz interesował się od dawna, dlatego nie dziwi fakt, że bohaterem swego dramatu uczynił właśnie jego. Jednak „Pułapka” nie jest opowieścią biograficzną – to sztuka wielowymiarowa, próba zmierzenia się z problemami bliskimi obu pisarzom, gdzie postać Kafki stanowi jedynie punkt wyjścia. Nie należy skupiać się na faktach, zarzucając tekstowi niezgodność z prawdziwym życiorysem praskiego pisarza. Kafka trafnie przewidział Holocaust, oddając go w opisie świata o nadzwyczaj „dusznej” atmosferze. Różewicz tę straszliwą apokalipsę przeżył. Dlatego kontekst zagłady jest w „Pułapce” tak realny, a różnorakie obsesje – tak uderzające. Jednak na plan pierwszy wysuwają się jeszcze inne traumy – z dzieciństwa, potem związane z własnym ciałem oraz poczuciem wyjątkowości silnie tłumionym przez kompleksy. Udało się Urbańskiemu w wiarygodny sposób pokazać zmagania Franza, poszukującego własnej tożsamości i podejmującego próbę oderwania się od rodziców i od ciężaru przeszłości swojej oraz przodków. Podobnie jak Różewicz uwypuklił fakt neurotycznej nieśmiałości bohatera, która przekłada się na nieumiejętność tworzenia trwałych związków z kobietami. Reżyser skupia swą uwagę na wybranych motywach, postaciach, rezygnując z kilku scen oraz osób – w ten sposób stara się oddać myśl autora niczego nie dodając, nie nadinterpretowując. Pozostaje w zgodzie z duchem i literą tekstu, a mimo to idzie własną ścieżką – jego adaptacja zaczyna się trochę inaczej niż oryginał, lecz wizje sennych koszmarów zostały. Ich ilustracyjność poraża i drażni – projekcje wideo, na których ojciec niczym biblijny Abraham zamierza złożyć dziecko w ofierze robią wrażenie. Tylko to już nie Izaak, to Franz, z którego ust płynie strużka krwi. Od początku wyszydzany przez ojca, niepewny swojej wartości, jako dorosła osoba wciąż próbuje sprostać wymogom codziennego życia. Na próżno. I właśnie to najlepiej pokazuje odtwórca roli Franza, Michał Klawiter. W refleksyjnym spektaklu niemal freudowskie zmagania z cielesnością i twardo stąpającymi po ziemi kobietami, kompleks ojca mieszają się z filozoficznym zadumaniem nad istotą ludzkiej egzystencji. Czy artysta może uciec przed byciem legendą, gwiazdą? Ma prawo pod czapką błazna bądź w pozornym infantylizmie chronić się przed skostnieniem, zmienianiem w marmur? Kreujący postać głównego bohatera aktor próbuje w czytelny dla widza sposób określić, kim jest ten Franz. Mistrz i wielki artysta, czy zwyczajny „wampir emocjonalny”, w dodatku ulegający instynktom, poddany ograniczeniom i śmiertelnym chorobom? Seksualizm, czasem aż nadto rozbuchany i ucieczka przed małżeństwem czy przyziemnymi obowiązkami stanowią jego broń. W jego słabości pieśń o powołaniu poetyckim ulega demitologizacji, zostaje odarta z szat wielkości, ale u Michała Klawitera – Kafki świadomość czym powinna być prawdziwa sztuka nie znika. Jego Franz, który nie radzi sobie z wolnością wewnętrzną, mimo ograniczeń osobowościowych, kulturowych i religijnych, walczy. Jednak bohaterem, który w przedstawieniu Urbańskiego zdominował scenę i pozostałe postaci dramatu jest Robert T. Majewski w roli Ojca. Może to zasługa dużego doświadczenia, aktorskich umiejętności, stapiania się z graną osobą, głębokiego wchodzenia w jej charakter – ze zrozumieniem wszelkich racji? Aktor przekazuje zmieniające się stany emocjonalne bohatera, cały czas pozostając sobą. W niewymuszony, prawdziwy sposób potrafi oddać rozterki i uczuciowość patriarchy rodu, ojca rodziny. Mityczny Demiurg zostaje odarty z boskości, gdy plując z ustami pełnymi kartofli i mięsa krzyczy na córkę i syna. Pod koniec spektaklu, skurczony w cierpieniu, przerażony jak dziecko, bezradny w obliczu zagłady, a mimo tej beznadziei usiłujący stać na straży rodziny, chowa się w szafie. Strach, lęk, frustracje skrywane pod płaszczem agresji tyrana Majewski eksponuje pomału i stopniowo cieniuje. Kobiety wokół Kafki stanowią tło dla jego działań, ale grające je aktorki wyraźnie podkreślają charakter bohaterek i eksponują swą obecność w inscenizacji. Wyrozumiała matka – bardzo dobra, uważna i czujna Marta Król usiłuje łagodzić wszystkie konflikty, roztaczając dookoła matczyną miłość i zrozumienie. Urocza, zmysłowa Felice – Lidia Pronobis – ma w sobie tyleż żalu i bólu, co młodzieńczej radości i nadziei. Greta – Anna Szymańczyk – kipi erotyzmem, uwodzi niespełnionym pragnieniem, kusi. Pięknie poprowadzona rola tej zdolnej, docenianej przeze mnie wielokrotnie aktorki i tym razem zasługuje na uznanie. Obok nich jest jeszcze jedna kobieta, siostra Franza. Ottla Karoliny Charkiewicz intryguje swa osobowością – tak bliska bratu i taka inna niż on. Marcin Stępniak jako Maks (serdeczny przyjaciel, powiernik i biograf Kafki) to kolejna, warta uwagi kreacja. Widzi, że Franz – pisarz cierpi przy najprostszych kompromisach, z których składa się życie, wciąż „potykając” się o rzeczywistość. Sam pogardzany, wyśmiewany, niezmiennie stoi u boku przyjaciela i nie przestaje wierzyć w wyjątkowość jego dzieła. Stępniak znakomicie broni swego bohatera, jego racji, niezrozumianej przez otoczenie wierności twórcy i artyście, w jego pojęciu wielkim i genialnym.
Symboliczna scenografia (szafy, szuflady – bardzo ważne w tym spektaklu), choć pozornie bardzo rzeczywista, osadzona w „tu i teraz” (prawdziwy kurczak, marchewka, herbata, woda w misce) ma znaczenie w podkreślaniu psychologicznego studium postaci i sytuacji. Mieszczańska i mocno klaustrofobiczna, służy wydobywaniu atmosfery duszności i braku nadziei – dominującego rysu w spektaklu Urbańskiego.
Różewicz pisząc o sytuacji twórcy żyjącego na przełomie XIX i XX dotyka tego, co jest aktualne i dziś, w XXI wieku. Patrząc na artystę z dystansem zadaje pytanie – „Może to mój krzyż, szafa, szuflada?”. Adaptacja Urbańskiego owo pytanie pozostawia otwartym, zresztą podobnie jak autor dramatu. „Pułapka” to spektakl gęsty od znaczeń, spójny i logiczny. Uderzająca wiarygodność, wyczucie postaci, intrygujący psychologiczny wizerunek bohaterów (zasługa dobrej gry całego zespołu) wart jest każdej sceny. Dlatego pożegnanie z tym tytułem niezmiennie zasmuca.
fot. Krzysztof Bieliński