„Les Miserables School Edition” w reż. Antoniusza Dietziusa w Śródmiejskim Teatrze Muzycznym w Warszawie – pisze Wiesław Kowalski.
Z dotychczasowych realizacji „Les Miserables” najbardziej utkwiła w mojej pamięci inscenizacja przygotowana przez Jerzego Gruzę w Gdyni – być może dlatego, że mogłem w niej podziwiać moich znakomitych kolegów, z którymi wcześniej spotykałem się na scenie przy placu Grunwaldzkim. Jednakowoż było to widowisko godne zapamiętania, bo uwodziło nie tylko inscenizacyjnym rozmachem, ale wokalno-aktorskim talentem choćby Andrzeja Śledzia, Katarzyny Chałasińskiej, Urszuli Polanowskiej, Katarzyny Cygan, Andrzej Słabiaka, Piotra Gulbierza czy Wojciecha Cygana. Realizacja Śródmiejskiego Teatru Muzycznego, obchodzącego w tym roku dziesięciolecie swojego istnienia, jest w Polsce czwartą próbą wystawienia musicalu opartego na tekście Wiktora Hugo, który od lat zachwyca przepiękną – choć wcale nie łatwą do śpiewania – muzyką Claude’a-Michela Schönberga.
Wersja School Edition, zaprezentowana przez młody zespól zaangażowany przez Antoniusza Dietziusa, jest dziełem, do którego wszyscy realizatorzy podeszli bez kompleksów, przygotowując przedstawienie mogące spokojnie konkurować z innymi profesjonalnymi teatrami muzycznymi w naszym kraju. Oczywiście, można by wytknąć tu i ówdzie dające się słyszeć problemy z emisją, szczególnie jeśli chodzi o wyższe dźwięki (te niedoskonałości słychać u niemal wszystkich wykonawców, zatem być może to kwestia takich a nie innych tonacji), ale ostatecznie spektakl broni się bardzo sprawnie prowadzoną narracją, klarowną konstrukcją dramaturgiczną poszczególnych sekwencji i żywiołowością młodych wykonawców, którzy zapewne już niebawem zasilą szeregi aktorskie w polskich teatrach muzycznych. W każdym razie mają ku temu wszelkie predyspozycje – naturalność, autentyczność, dobre przygotowanie wokalno-aktorskie i emocjonalno-ekspresyjną prawdę. A to pozwala im już dzisiaj na kreowanie postaci żywych, demonstrujących uczuciową skalę bohaterów.
Oparty na „Nędznikach” musical, opowiadający powikłaną historię Jeana Valjeana, byłego galernika, któremu depcze po piętach niepohamowany w żądzy zemsty Javert, i jego przybranej córki Cosetty, od swojej londyńskiej premiery w roku 1985 (paryska w reżyserii Roberta Hosseina odbyła się pięć lat wcześniej i została potem na potrzeby producenta Camerona Mackintosha mocno zmieniona) zrobił niebywałą furorę na całym świecie. Niektóre z arii-songów, a są naprawdę przepiękne i w wyrazie szalenie sugestywne, wciąż stanowią żelazny repertuar na koncertach prezentujących największe musicalowe hity. Antoniuszowi Dietziusowi udało się bardzo dobrze skondensować sceniczną akcję dzięki płynnie następującym po sobie zmianom obrazów, a nie jest to zadanie łatwe, bo wszystko jest tutaj, jak w operze, podporządkowane muzyce, bez słowa mówionego, i musi się w niej zmieścić. Poza tym umiejętnie poprowadził wszystkich młodych aktorów, którzy bardzo wiarygodnie starają się uczestniczyć we wszystkich scenicznych działaniach, tworząc wyraziste, niekiedy mocno charakterystyczne postaci. Obok tego ciekawie zostały zaaranżowane wszystkie sekwencje zbiorowe, również te dziejące się na paryskich barykadach – zatem cała inscenizacyjno-przestrzenno-plastyczna robota zasługuje w tym przypadku na szczególne uznanie, zważywszy na fakt, że jest to pozycja niskobudżetowa i tak naprawdę robiona wysiłkiem samych wykonawców, ich przyjaciół i pedagogów zaangażowanych w pracę Śródmiejskiego Teatru Muzycznego. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu całego ansamblu, a także dynamice i plastyczności ruchowej, mamy w tym spektaklu wiele scen prawdziwie przejmujących i wzruszających, choć są i takie, które pokazują aktorów w dużo bardziej komediowym i zabawnym anturażu. Naprawdę sporo jest w zespole tego młodzieżowego teatru utalentowanych indywidualności. Na najwyższe uznanie zasługuje zwłaszcza Jan Marczuk w roli Valjeana, który poradził sobie jak prawdziwy profesjonalista z tą bardzo trudną i wymagającą przemiany psychologicznej rolą, gdzie trzeba pokazać rozdarcie między bezwzględnym prawem, a tym, co dyktuje serce; niezwykle zabawny duet Thenardierów tworzą Marta Rodziejczak i Artur Gancarz, mogła też podobać się Fantine w interpretacji Joanny Jarugi, Éponine Krystyny Zajkowskiej, Javert Jędrzeja Czerwonogrodzkiego czy Marius zagrany przez Mateusza Tomaszewskiego. W przedstawieniu Dietziusa nie ma zresztą puszczonych ról, papierowych czy jednowymiarowych, bo nawet dziecięce partie Gavroche’a czy małej Cosette są zagrane poprzez swój autentyzm porywająco.
Antoniuszowi Dietziusowi ostatecznie udało się w sprawdzoną na całym świecie koncepcję, obwarowaną wieloma ograniczeniami, tchnąć ducha młodości; jego reżyserska inwencja w kształt warszawskiego spektaklu, który bez emfazy opowiada o grzechu i karze, o determinacji w dążeniu do celu i kontestacji, a także o prostocie ducha i serca, wyartykułowana szczerością i prawdą młodych adeptów sztuki musicalowej, jest nie do przecenienia.
Fot. Tomasz Truszkowski