O spektaklu Titanic w reżyserii Michała Siegoczyńskiego w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu pisze Aram Stern.
Kto scorolluje TikToka, trafia co rusz na filmiki prezentujące fragmenty od kultury wysokiej: na przykład z koncertu symfonicznego, przez gotowanie na ekranie, po chłopaka, który w live streamie wącha majtki i liczy „gifty” od fanów. O ile w TikToku głównym problemem jest dostęp do szkodliwych treści promujących m.in. nękanie, samookaleczenia czy zaburzenia odżywiania u dzieci oraz nastolatków – o tyle obawiam się, że swój najnowszy spektakl Titanic Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu ryzykownie kierować może właśnie do największych fanek i fanów chińskiej aplikacji. Reżyser i autor scenariusza Michał Siegoczyński w przedstawieniu losów pasażerów słynnego liniowca postanowił bowiem, podobnie jak na TikToku, skupić się w swym spektaklu na tworzeniu krótkich, dynamicznych oraz kreatywnych scen, które przyciągną uwagę widzów od pierwszych sekund.
Te osoby, które z Teatru im. Wilama Horzycy znają wcześniejszą realizację Michała Siegoczyńskiego Noce i dnie, czyli między życiem a śmiercią z 2022 roku, niewątpliwie zauważą od pierwszych scen Titanica szereg podobieństw tak charakterystycznych dla stylu pracy reżysera. To przede wszystkim język, którym posługuje się obsada spektaklu: „szarpanych” zdań z przestawnym szykiem, wyswobodzonych z rygorów poprawności językowej, język stylistycznie i gatunkowo różnorodny, pozornie nieopracowany i chaotyczny, a przy tym podany ze specyficzną intonacją. Celowo używam określenia „obsada” – nie „bohaterowie”, gdyż spośród ponad dwóch tysięcy pasażerów liniowca (z których katastrofę przeżyła tylko jedna czwarta) Michał Siegoczyński na potrzeby swego scenariusza „wyłuskał” losy kilkunaściorga „statystów” filmu kręconego w 1997 roku przez Jamesa Camerona (Łukasz Ignasiński). Pełnokrwistymi bohaterami w spektaklu są jedynie Rose (Julia Sobiesiak-Borucka) oraz Jack (gościnnie: Paweł Kruszelnicki), którzy równie jak Barbara i Bogumił w Nocach i Dniach… przedstawią się widzom z proscenium, zaznaczając, że „nie bardzo wiedzą, co robią w tej historii”. Albowiem nawiązania do zdjęć filmowych w ich postaciach mieszają się z prawdziwą miłością „międzypokładową” Rose i Jacka, z płomiennym, ale i romansowym uczuciem pary. Wspólne sceny miłosne finezyjnie nienagannej aktorsko Julii Sobiesiak-Boruckiej w roli Rose oraz Winslet Kate w zestawieniu z chaotycznym, temperamentnym artystą-szulerem-wagabundą Jackiem oraz DiCaprio Leonardem (odrobinę za wysoko mierzącym Pawłem Kruszelnickim) zostają kilka razy arbitralnie przerwane. I to wcale nie przez apodyktyczną Matkę Rose (koncertowa Maria Kierzkowska), lecz przez koncepcję reżyserską, w związku z czym rwie się co rusz dramaturgia. A to niewyszukaną sceną pokazu męskich nóg, a to kałasznikowem w dłoniach Matki, a to znów numerami o wręcz kabaretowym podłożu trzech Gracji (Matylda Podfilipska, Maria Kierzkowska, Joanna Rozkosz), drwin Milardera / Szeryfa (Przemysław Chojęta) czy przebieranek Richarda (Grzegorz Wiśniewski) – jak się okazuje bardzo potrzebnych w obliczu katastrofy!
Cóż, ta mieszanina wielu gatunków z nieznośnie licznymi odnośnikami i skojarzeniami w kilkudziesięciu scenach (!), z ich niechronologicznym miksem i retrospekcjami przeplatanymi z uderzeniem w górę lodową (ciekawy pomysł na odliczanie 37 sekund niby przed północą nowego roku poprowadził Steve przeistaczający się w Clowna-Los – Arkadiusz Walesiak) wymaga od widzów dużego skupienia. Mogą oni także od początku założyć, iż toruński Titanic nie jest po prostu do rozumienia, lecz pozostaje tylko ZABAWĄ, a może nieuchronnym igraniem z losem wszystkich obecnych na tym statku. Bal kapitański dla pasażerów I klasy przypominać może ten ostatni z filmu Upadek Olivera Hirschbiegela w zbombardowanym budynku kancelarii III Rzeszy. Bal infernalny. Siegoczyński zszywa w swym spektaklu grubymi nićmi sceny znakomite (zeznania przed sądem Molly Brown z rewelacyjną Joanną Rozkosz) z tymi niekoniecznie dobrymi (wciąganie sześciometrowej kreski amfetaminy przez Leonardo DiCaprio). Reżyser umieszcza we współczesnej ramie pomysły choreograficzne (Anna Obszańska) i muzyczną setlistę (muzyka: Kamil Pater) w interesującym wykonaniu grającej w Toruniu gościnnie Anny Bieżyńskiej w roli Fanki gwiazdora. Cała zresztą (także niewymieniona wcześniej) obsada Titanica (Mirosława Sobik, Igor Tajchman, Paweł Tchórzelski) z energią wchodzi w zaproponowany przez reżysera slapstickowy szablon, gra bardzo swobodnie, bawiąc się nim, a czasem okraszając go ledwo dostrzegalną irytacją.
Cała akcja spektaklu rozgrywa się w przestrzeni zaproponowanej przez Justynę Elminowską, przypominającej pokłady liniowca, z lekko kołyszącą się burtą Titanica nad sceną, pokładowymi balkonami i kabinami wyposażonymi w bulaje oraz leżakami na decku przy zejściu do basenu. Zimna glazura, koło ratunkowe, poświata fal morskich na srebrnej folii, żyrandol i przygaszone kinkiety industrialne (światło: Katarzyna Łuszczyk) wraz ze złoceniami portalu Dużej Sceny Teatru im. Wilama Horzycy idealnie oddają klimat tamtych lat (RMS Titanic został zwodowany siedem lat po otwarciu Stadtheater Thorn). Z kolei zaś kostiumy zaprojektowane przez Sylwestra Krupińskiego: piękne suknie, futra, smokingi oraz liczne peruki przygotowane przez Annę Czapnik i Joannę Kozłowską mają za zadanie oddawać poziom luksusu pasażerów pierwszej klasy, czyli ówczesnych celebrytów. Na ekranie widzimy ten blichtr w zbliżeniach wręcz filmowych dzięki kamerze Eweliny Miąsik i video Natana Berkowicza. Brawa także za niezwykle szybkie tempo w zmianach kostiumów aktorek i aktorów dla dzielnych pań garderobianych (Izabela Baranowska, Anna Krajewska, Jolanta Rysmanowska, Agata Zalewska).
W warstwie narracyjnej scenariusz Titanica Michała Siegoczyńskiego (konsultacje dramaturgiczne: Patryk Warchoł) niestety mocno odstaje od Nocy i Dni… opartych na genialnej przecież powieści Marii Dąbrowskiej czy innej jego produkcji: Szekspirowskiej Romeo i Julia is not dead w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku (2023). Choć dramat Williama Shakespeare’a był dla scenarzysty tylko punktem wyjścia w gdańskim spektaklu, to w scenariuszu toruńskiego Titanica był nim film Camerona oraz wspomnienia ocalałych. Zabrakło mi w nim jednak gęstszej dramaturgii postaci, charakterów nienakreślonych grubą kreską, które mogłyby wchodzić we wzajemną, intelektualnie nieco bardziej pogłębioną interakcję. Pozostaje zatem z dystansem kiwać na boki głową, niczym niedoszły mąż Rose wybrany w castingu. „(…) Near, far, wherever you are. I believe that the heart does go on (…).”*
/* fragment tekstu piosenki Celine Dion My Heart Will Go On z filmu Titanic Jamesa Camerona./
fot. Wojtek Szabelski,