Recenzje

Bergman w kilku odsłonach


O spektaklu „Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej, koprodukcja Teatru Polskiego w Bydgoszczy i Teatru Powszechnego w Warszawie, pisze Kama Pawlicka.

Koprodukcja Teatru Polskiego z Bydgoszczy i warszawskiego Teatru Powszechnego to spektakl trudny, wymagający od widza absolutnego skupienia. Warto jednak wytrwać prawie trzy godziny bez przerwy, bo „Twarzą w twarz” w reżyserii Mai Kleczewskiej to dzieło niepozostawiające odbiorcy obojętnym. Maja Kleczewska po raz kolejny uwodniła, że nie boi się trudnych tematów. W swojej ostatniej produkcji wchodzi w głąb ludzkiej psychiki, podążając śladami Ingmara Bergmana. Używa przy tym oszczędnych środków teatralnych, nie znajdziemy tu rozbuchanej inscenizacji, tak jakby reżyserka jeszcze bardziej chciała podkreślić intymność sytuacji, którą obserwujemy na scenie. Miesza za to różne konwencje, teatr i film, niektóre sceny bowiem zostały wcześniej nagrane, część rozgrywa się równocześnie na dwóch planach – na scenie i na ekranie, na którym dzięki rejestracji „na żywo” widzimy zbliżenia postaci i twarzy aktorów.

Przedstawienie inspirowane jest głównie scenariuszem „Twarzą w twarz”. Dodano do niego też inne dzieła reżysera: „Sonatę jesienną”, „Szepty i krzyki”, „Sarabandę” i „Milczenie”. Narratorem jest tu sam Bergman, grany przez Juliana Świeżewskiego. To on moderuje sytuacje sceniczną, on inicjuje swoistą psychodramę postaci, w którą zaprasza nas – widzów. Jesteśmy więc świadkami wiwisekcji bohaterów, ingerujemy naszą obecnością w intymność, która w sytuacjach granicznych jest najbardziej pożądana. Nie do końca jest więc to dla nas, siedzących na widowni, sytuacja komfortowa, ale takie było zamierzenie twórców „Twarzą w twarz”. Przysłuchując się wypowiadanym kwestiom, utożsamiamy się lub odrzucamy problemy i bolączki, jakie trapią bohaterów spektaklu, ale na pewno nie pozostajemy obojętni.

„Twarzą w twarz” to podróż w głąb siebie głównej bohaterki, owiana atmosferą po trosze dekadencji, po trosze fantasmagorii, która poprzez spotkania z innymi ludźmi, poprzez tytułowe spojrzenie w oczy, bycie twarzą w twarz, blisko, intymnie, zaczyna się rozpadać wewnętrznie, traci grunt pod nogami. Matka, siostra, syn, mężczyźni, z którymi się zetknęła, stają się punktem wyjścia do obudzenia się traum z dzieciństwa, trudnych relacji z matką i siostrą, gwałtu, przemocy, chęci zadawania cierpienia innym, ale także potrzeby bliskości. Duszna atmosfera, przesycona skrajnymi emocjami, artykułowanymi wyrazem oczu, mimiką czy artykulacją przedziwnych, kakofonicznych dźwięków przez aktorów, potęguje wrażenie zamknięcia, izolacji, niemocy wyjścia z granicznej sytuacji. Na scenie zbudowano bowiem kilka światów, przenikających się poprzez działania głównej bohaterki. Te kilka pomieszczeń, salon, gabinet psychiatryczny, sypialnia, składają się na świat, z którego nie ma ucieczki, pozostaje więc tylko możliwość krążenia pomiędzy nimi.

Premiera spektaklu została opóźniona z powodu pandemii i czasowego zamknięcia instytucji kultury. Rozpoczynając pracę nad „Twarzą w twarz”, twórcy nie wiedzieli, kiedy spektakl wejdzie do repertuaru i zostanie udostępniony widzom. Kontekst ten potęguje jeszcze bardziej przekaz, jaki dostajemy podczas przedstawienia. Zamknięcie, nawet przymusowo, nikomu nie służy, budzi bowiem uśpione dotąd demony. Nie każdy jest na tyle silny, żeby zmierzyć się ze sobą twarzą w twarz, ze swoja samotnością, lękami, strachem przed tym, co nastąpi za chwilę i jak długo taka sytuacja będzie miała miejsce.

W spektaklu błyszczy Karolina Adamczyk – Karin w jej wykonaniu to kobieta złożona z tysiąca emocji, poddająca się emocjom, ale też poszukująca wyjścia z zaklętego kręgu mierzenia się z przeszłością. „Twarzą w twarz” to znakomicie zagrany spektakl, nie ma tam niedopracowanych, słabych ról. To niewątpliwie dzieło zespołowe, precyzyjne jak szwajcarski zegarek.

fot. Magda Hueckel

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,