Sebastien Samson: Mój nowojorski maraton. Marginesy, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Sebastien to rysownik, zwykły mężczyzna, który nie ma imponującej kondycji. Całymi dniami ślęczy z ołówkiem nad kartką papieru, niespecjalnie przejmuje się jakimiś sportami. Jego żona uprawia biegi długodystansowe, przyjaciele również. Sebastien podczas jednego ze spotkań towarzyskich stwierdza, że nie chce czuć się wykluczony – postanawia razem z bliskimi przebiec maraton nowojorski. Traktuje to jako wyzwanie, ale też poza ambicjami brakuje mu nieco zdrowego rozsądku. Sebastien nie chce słuchać dobrych rad żony, nie zamierza przygotowywać się do biegu na długim dystansie według klucza charakterystycznego dla sportowców. Ignoruje zalecenia związane z interwałami: próbuje poprawić kondycję, po prostu biegając wzdłuż klifów. Biega, czasami odnosi kontuzje, ale z reguły nie musi zajmować się sobą przesadnie. Nawet kwestia odpowiedniego do biegania stroju nie jest dla niego istotna; to żona musi zadbać o to, żeby odpowiednio wyposażyć Sebastiena na bieg.
„Mój nowojorski maraton” to komiks stworzony na kanwie autobiograficznych doświadczeń Samsona; autor chce podzielić się z odbiorcami swoimi przeżyciami w związku z pokonaniem legendarnej trasy. Żeby nie uronić żadnego z przeżyć i żadnej z obserwacji, Sebastien wyposaża się w kamerkę i nagrywa cały bieg. Później będzie w stanie odtworzyć całość ze szczegółami. To dla odbiorców możliwość przetestowania wartości mody i ambicji bohatera, ale i szansa na dobrą zabawę. Bo Samson, w odróżnieniu od sportowców zwierzających się z osiągnięć i przeżyć na trasie, nie zajmuje się prawie kondycją. Owszem, odnotowuje wszelkie spadki formy, problemy z koncentracją lub mięśniami, chwile, w których chciałby się wycofać z biegu, ale i te, które dodają energii (na przykład spotkanie teściów na trasie). Za to nie będzie przesadnie analizować formy, nie zarzuci odbiorców fachowymi uwagami na temat pracy mięśni. Spojrzy na bieg z perspektywy zwykłego człowieka, nie wyczynowca, a osoby, która nie ma większego pojęcia na temat biegania zawodowego. I tym może urzec czytelników najbardziej.
Skoro nie ma tu porad, bo trudno za takie uznać wskazówki rzucane przez żonę (a nieprzyjmowane do wiadomości przez bohatera), „Mój nowojorski maraton” nie funkcjonuje jako podręcznik biegania. Autor zajmuje się za to emocjami, jakich dostarcza ten sport. Pozwala zrozumieć, dlaczego ludzie decydują się na ogromne poświęcenia i ile znaczy dla nich nowojorska trasa, pokazuje, jak budują się więzi interpersonalne i jak wspólna pasja łączy. Bieganie to tutaj kwestia uczuć. Każda motywacja jest dobra, jeśli pozwala wyrwać się z domu i spędzać czas na świeżym powietrzu: Sebastien może na przykład odkrywać urok otoczenia, piękno pejzaży, na które w normalnych warunkach nie miałby kiedy zwrócić uwagi. Osobną kwestię stanowią tutaj opisy atmosfery maratonu w Nowym Jorku. Sebastien zachwyca się między innymi tym, że kibice dopingują nawet tych z ostatnich grup, biegaczy, którzy nie mają żadnej szansy na podium czy bicie rekordów. Zwraca uwagę na „ciekawostki” dla postronnych: miejsca, w których nawierzchnia klei się od resztek napojów energetycznych albo jest zasłana plastikowymi kubeczkami. Akcentuje wagę wspólnoty i pozwala na zrozumienie, dlaczego w ogóle podejmuje się taki wysiłek.
Niezależnie od tematyki, uwagę komiks przykuwa. Samson posługuje się dobrą kreską, jest w tym lekki humor i ciekawe poszukiwania ujęć. Przyjemnie się ogląda tak poprowadzoną historię.