Recenzje

Bielszy odcień bieli

O spektaklu BELFER zaprezentowanym w Chorzowskim Teatrze Ogrodowym pisze Wojtek Boruszka.

Zazwyczaj, gdy czytam opis spektaklu i zauważam w nim tekst o „sztuce, która w obecnych czasach nabiera nowych znaczeń”, podchodzę do tego dosyć sceptycznie. Pojawiający się w wielu materiałach reklamowych, staje się powtarzaną przez wszystkich kalką, która zazwyczaj nic nie wnosi, a dobrze wygląda, pozostawiając widzom otwartą drogę interpretacji. I wszyscy są zadowoleni. Po obejrzeniu Belfra po raz pierwszy w pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem. Sztuka, która na deskach teatrów gości już 15 lat, nabiera ciągle nowych znaczeń. A może to ona jest znaczeniem, stając się ponadczasowym komentarzem rzeczywistości?

Nie miałem wątpliwości, że zaprezentowany w cyklu Monodram mistrzowski Belfer z Wojciechem Pszoniakiem na scenie będzie tak entuzjastycznie odebrany przez publiczność Chorzowskiego Teatru Ogrodowego. Mieliśmy przecież do czynienia z jednym z najwybitniejszych polskich aktorów, mierzącym się z jedną z najtrudniejszych form teatralnych, jaką jest monodram. W tym przypadku sytuacja jest zero-jedynkowa. Liczy się tylko aktor i tekst. Jeśli któryś z trybików zawodzi, spektakl skazany jest na niepowodzenie. Dla każdego aktora monodram to perła w koronie artystycznego dorobku. Niezwykle trudne i wymagające najwyższych kompetencji zadanie, które przynosi największą satysfakcję, ale i największe rozczarowania i dawkę stresu. To aktorska pierwsza liga, jeśli dobrze stworzona, to wdzięczna i dająca satysfakcję aktorowi i publiczności.

Wojciech Pszoniak potwierdził, że nie bez przyczyny mówi się o nim jako o jednym z najlepszych polskich aktorów. Kilka rekwizytów, jednostajne światło, brak efektów wizualno-dźwiękowych. I On. Mistrz i tekst. Zadanie, które wykonał perfekcyjnie. Chorzowska publiczność słuchała z uwagą każdego słowa, dając się prowadzić Wojciechowi Pszoniakowi przez cały spektakl drogami, które sobie założył. A były to drogi niezwykle kręte: od wybuchów śmiechu (nie rechotu, a inteligentnego śmiechu) po momenty wzruszenia i szoku. W pewnym momencie dało się usłyszeć z widowni szept „o, Boże!”, po nagłej zmianie wątku, w którym widzowie znaleźli się w zupełnie niespodziewanej dla nich rzeczywistości, zarysowanej przez Pszoniaka.

W tym cała siła Belfra. Bardzo dobry tekst, który zmusza widza do ciągłej uwagi. Gdy już jesteśmy pewni, jak rozwinie się wątek, następuje zerwanie, którego się nie spodziewaliśmy. Ale żaden dobry tekst nie wybrzmi odpowiednio bez odpowiedniego mówcy. Belfer to Wojciech Pszoniak. Wojciech Pszoniak to Belfer. Sztuka na zderzeniu dwóch światów: świata sztuki, delikatności i wiedzy, skontrastowanego ze światem ulicy, popkultury i ciemnej strony społeczeństwa. To sztuka uniwersalna, odczytywalna w każdym regionie świata w takim sam sposób. To sztuka o bezradności człowieka nauki w świecie patologicznych zachowań, owczego pędu bez zastanowienia się nad własnym życiem. Ta bezradność ostatecznie doprowadza do tragedii, ale również do uwolnienia głównego bohatera od męczących go problemów i frustracji. Kiedy już Pszoniak przekonał nas, że osiągnął oczekiwany spokój i spektakl dobiega końca… następuje kolejny zwrot akcji, który sprawia, że do ostatniej chwili nic nie będzie oczywiste. I takim pozostaje.


Fot. Radek Ragan


Tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung”

Komentarze
Udostepnij