Recenzje

Bierzmy historię we własne ręce!

O spektaklu „Matylda” Tima Minchina i Dennisa Kelly’ego w reż. Jacka Mikołajczyka w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy posze Agnieszka Serlikowska

Bydgoska scena musicalowa – coś, co jeszcze kilka lat temu wydawało się mrzonką – właśnie stała się faktem. 19 marca 2022 r. odbędzie się polska prapremiera musicalu „Matylda”, autorstwa duetu Tim Minchin i Dennis Kelly.  Spektakl oficjalnie otworzy działalność Teatru Kameralnego w siedzibie przy ul. Grodzkiej. Pierwszy, przedpremierowy pokaz można było zobaczyć jednak już dzień wcześniej. Szczęśliwą koincydencją nastąpiło to 18 marca, w Europejski Dzień Mózgu. Jaka data mogłaby być lepsza na obejrzenie musicalu o dziewczynce, która dzięki potędze swojego umysłu uratowała siebie i bliskich?

„Matylda”, oparta na dziecięcej powieści Roalda Dahla, znana również z  amerykańskiego filmu z 1996 r. o tym samym tytule, od ponad dziesięciu lat święci tryumfy na londyńskim West Endzie. Opowiada historię wybitnie inteligentnej i uzdolnionej dziewczynki, urodzonej w rodzinie, do której nie przystaje. Poniewierana, wyzywana i wciąż brana przez ojca za chłopca trafia do pierwszej klasy szkoły zarządzanej przez psychopatyczną fankę koszmarnej dyscypliny i literalnych kontraktów –  Pannę Łomot. Nie mogąc pogodzić się z niesprawiedliwą polityką względem uczniów, Matylda rozpoczyna rewolucję dzieci, która obejmie również zahukaną, pozytywistyczną nauczycielkę – Pannę Miodek.

Jako stara, zrzędliwa recenzentka, muszę zdobyć się na wyznanie. Gdy w 2013 r. wychodziłam po „Matyldzie” z Cambridge Theatre, pomyślałam, że szkoda, że nie mamy w Polsce wystarczającej liczby uzdolnionych dziecięcych aktorów, by ten spektakl zaprezentować w naszym kraju. Gdy w ubiegłym roku natomiast usłyszałam, że – pomimo kooperacji Teatru Kameralnego z warszawskim Teatrem Syrena – prapremiera odbędzie się w Bydgoszczy, przestraszyłam się, że bez silnego musicalowego ośrodka, nie uda się skompletować choćby przeciętnej dziecięcej obsady. Po obejrzeniu dzisiejszego spektaklu mogę  tylko przeprosić za swój brak wiary. Brawurowa jest Matylda Baj w tytułowej roli, która nie tylko śpiewa i tańczy, ale przede wszystkim gra w sposób absolutnie przekonujący. Dzielnie partnerują jej m.in. Łucja Dobrogowska jako Lawenda, Tomasz Wieliński jako Bruce czy Mikołaj Brymora jako Eryk. Młoda obsada potrzebuje jeszcze nieco rozegrania, szczególnie po to, by lepiej przekazać widzom tekst utworów zbiorowych, ale jest to kwestia do wypracowania. Szczególnie, że już na przedpremierowym spektaklu dzieciaki radziły sobie z trudnym, zwodniczym rytmem piosenek Tima Minchina i świetnie odnajdywały się w groteskowej atmosferze musicalu.

Wbrew pozorom „Matylda” nie jest przedsięwzięciem, które jednoznacznie kojarzy się z familijnym, cukierkowym teatrem. Dużo tu mroku, a liczne piosenki nawołujące do buntu i rebelii bliższe są nowoczesnemu musicalowi rockowemu niż disnejowskim opowieściom. Wiele tu potrzebnego krzyku, jeszcze więcej wersów napakowanych zbiorami trudnych do wyartykułowania słów. W tym miejscu owacje na stojąco należą się Jackowi Mikołajczykowi, tłumaczowi, a zarazem reżyserowi „Matyldy”, który nie tylko dokonał świetnego przekładu, ale zaadaptował go na polskie warunki dodając do spektaklu szczyptę humoru znaną wcześniej chociażby z wystawianych przedstawień w Teatrze Syrena: „Rodziny Addamsów” i „Rock of Ages”. Musical to również scenograficzny popis Mariusza Napierały, dyrektora Teatru Kameralnego. Patrząc na imponująco wykreowany na scenie świat, właściwie jedyne co martwi, to czy starczy funduszy na następne tytuły.

 „Matyldy” nie określiłabym mianem musicalu dla rówieśników tytułowej bohaterki. Około trzygodzinny spektakl kierowałabym do dzieci nieco starszych i…. dorosłych. Szczególnie, że musical niesie ze sobą przesłanie przydatne nam wszystkim. „Matylda” to pochwała nauki i czytania. W groteskowym świecie spektaklu to rodzice i dyrektorka szkoły występują przeciwko uczennicy, która chce wiedzieć i analizować, a nie tylko wchłaniać przekazywany jej telewizyjny przekaz. Ale czy w takim kontekście przedstawiony na scenie świat uznać należy za groteskowy? Czy w konflikcie telewizor, i jedyna właściwa płynąca z niego prawda, kontra wiedza nie ma czegoś niepokojąco nam bliskiego? Czy świat, w którym rodzice uważają dziewczynkę za gorszą od chłopca, tę do malowania i wyglądania, a nie myślenia, nie brzmi znajomo w stosunku do narracji o cnotach niewieścich? Wreszcie – czy postrzeganie uczciwości jako dziecinnego oderwania od rzeczywistości  nie jest bliskie faworyzowaniu wykorzystywania kruczków prawnych do osiągnięcia politycznych celów?

Paradoksem „Matyldy” jest to, że zło płynie tu jedynie od dorosłych w kierunku dzieci. Nie na odwrót. Dzieci są solidarne, niezłośliwe względem siebie, nie wykluczają ze swojej zbiorowości głównej bohaterki jako innej, bo wiedzącej więcej, a szanują ją i podążają za jej autorytetem. To dorośli używają tu słowa „kujon” i bezceremonialnie szydzą z licznych zainteresowań Matyldy. Jakby twórcy chcieli nam przypomnieć, że to nasz wpływ zmienia dzieci w kolejnych, podobnych do siebie pełnoletnich cwaniaków.  Dorośli będący pozytywnymi bohaterami w tym spektaklu to osoby w pewien sposób wykluczone przez ich zbiorowość, również wyszydzane. To dla starszych widzów spektaklu przeznaczony jest wątek Panny Miodek (kolejna po „Wyspie” w reż. Agnieszki Płoszajskiej świetna rola Julii Witulskiej), która uwięziona jest w traumie dzieciństwa i bierności wynikającej z przekonania, że jako kobieta i nauczycielka w bezdusznej szkole znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Dorosnąć ostatecznie pozwala jej odnalezienie w sobie siły do walki o dziewczynkę, z którą się utożsamia.

Jednym z głównych motywów muzycznych „Matyldy” jest piosenka „Niegrzeczna”. W prostym tekście, śpiewanym przez małą dziewczynkę w podkolanówkach, kryje się nie tylko wezwanie kobiet w każdym wieku do walki z wszystkimi rodzajami niesprawiedliwości. To również opowieść o tym, że bierność oznacza ciche przyzwolenie i z pewnością nie pomaga w zmianie świata na lepszy. Czasem wystarczą małe kroki, by doczekać się widowiskowego happy endu. Warto zatem za małą bohaterką zaśpiewać „I jasne, że nikt nie może mnie tu wyręczyć, muszę swą historię wziąć we własne ręce. Rzecz w tym, że trzeba być czasem niegrzeczną”.

fot. Dariusz Gackowski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , ,