Recenzje

Ból

Marcin Dudziński: Z moich kości. Czarna Owca, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.

Rynek thrillerów i mrocznych kryminałów wręcz lawinowo zalewają kolejne produkcje podobne do siebie, nieoferujące nic zaskakującego czy przełomowego. Kolejni autorzy posługują się tymi samymi kalkami i schematami – gdyby chciało się wyznaczyć przepis na błyskawiczne stworzenie książki z tego gatunku, można by to zrobić w oparciu o pierwszą z brzegu historię bez większego wysiłku. Nie ratują tego nawet zaplanowane cykle – bo co z tego, że czytelnicy mogą lepiej poznać bohaterów, skoro fabuła polega na tym, co i tak do znudzenia wszędzie powtarzane. Marcin Dudziński w tomie „Z moich kości” wybiera jeden sposób na urozmaicenie historii. Wprowadza postać mordercy, który na miejscu zbrodni zostawia przydługie rymowanki – a wszystkich z okolicy powieściowej, bo nie – spośród odbiorców – zaskakuje i szokuje rodzajem okrucieństwa i ran zadawanych ofiarom.

Bo tu wszystko już było, może poza złodziejstwem, które otwiera śledztwo. oto z muzeum giną fragmenty szkieletów. Kości są potrzebne psychopatycznemu mordercy, który po swojemu i według nieznanych bliżej zasad aranżuje miejsca zbrodni. Przygotowuje makabryczne pokazy, ale i tak ważniejsze od kradzieży są krwawe rytuały, jakich dopuszcza się przestępca. I tutaj już Marcin Dudziński pozostaje przy bezpiecznych i sprawdzonych rozwiązaniach. Przeplata migawki ze śledztwa ze scenkami z ostatnich chwil życia ofiar tu liczy się strach i bezgraniczne cierpienie, autor przez cały czas stara się szokować i ciągle wymyśla nowe sposoby budzenia lęku, analizuje każdy ruch oprawcy. Nie wiadomo, czy chce w ten sposób wpisać się w modę na naturalistyczne kryminały, popisać znajomością anatomii i wyobraźnią psychopaty, czy po prostu nie wie, jak zapełniać strony. Może by i budził grozę, gdyby nie skrótowość i jednoznaczność celu – wiadomo, jak skończy się każda krwawa scena, a to na pewno nie przyczyni się do budzenia ciekawości.

Marcin Dudziński bardzo szatkuje narrację i to będzie jeden z mankamentów lektury. Nie zdąży rozkręcić jednej opowieści, a już przeskakuje do następnego motywu. Przedstawia skrótowo każdą ofiarę z osobna, a później też momenty śmierci. Rozprasza się na drobiazgach, rozbija tym też sam proces lektury. Nie zdąży się rozpędzić, a już wyhamowuje i przechodzi do kolejnych kwestii. Krótkie rozdziały to upraszczanie sobie zadania: nawet jeśli autor dobrze sobie radzi z opisywaniem drobnych sytuacji, to sporo traci na jakości. Tym samym wtapia się w rytm rynku, naśladuje innych, a nie proponuje czegoś oryginalnego. „Z moich kości” w ten sposób wydaje się książką słabą – nie ma czym się wyróżnić. Nawet jeśli na małej przestrzeni opisu autor sobie radzi (choćby z grozą), przez mnożenie bohaterów (i, siłą rzeczy, także tematów) w kolejnych rozdziałach wprowadza spory chaos. W prozie – w oderwaniu od konstrukcji książki – jest Dudziński poprawny. Niestety – na tym nie poprzestaje. Na miejscu zbrodni przestępca pozostawia rymowanki. I te rymowanki są bardzo, ale to bardzo słabe. Przede wszystkim bazują na rymach gramatycznych. Już sam fakt wyboru rymowanki (z przypadkowymi transakcentacjami) uniemożliwia właściwie budowanie powagi i grozy – infantylizm przekreśla tu atmosferę, której Dudziński szuka. Lepiej byłoby zrezygnować z formy, która tu kompletnie nie pasuje, niż przedstawiać odbiorcom coś, co psuje pomysł. „Z moich kości” przez takie zagrywki na jakości nie zyska. To prosta historia, w której najbardziej męczy powtarzalność rozwiązań z powieści kryminalnych – nie wystarczy operowanie bólem i szokiem, trzeba jeszcze czegoś, żeby przyciągnąć czytelników.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,