O spektaklu „Boże mój!” w reż. Marka Pasiecznego w Mazowieckim Instytucie Kultury w Warszawie pisze Magda Kuydowicz.
Tekst Anat Gov o sesji terapeutycznej Boga, przeprowadzanej przez żydowską matkę chorego na autyzm chłopca, jest w tej chwili grany na kilku scenach w Polsce. Nic dziwnego. To świetny tekst, w którym polemizuje się na temat istoty wiary, potrzeby nadziei i bezmiaru ludzkiej ułomności.
Inscenizacja w Mazowieckim Instytucie Kultury zainteresowała mnie ze względu na nazwiska odtwórców głównych ról: Matkę w spektaklu Marka Pasiecznego gra Dorota Landowska, a Boga – Andrzej Mastalerz. Znając wcześniej tekst z recenzowanej już na tym portalu wersji spektaklu w reżyserii Andrzeja Seweryna z Teatru Polonia, byłam bardzo ciekawa, jak ci akurat aktorzy zinterpretują postaci bohaterów dramatu. Nie zawiodłam się. Dzięki ich dyskretnej i równocześnie bardzo emocjonalnej grze, zobaczyłam ogromnie wzruszające i chwilami wręcz egzystencjalne widowisko. Oszczędne zarówno w sposobie gry, jak i inscenizacji.
Na scenie widzimy zaledwie jedną zastawkę, która dzieli scenę na pół. W tyle zawieszony jest ekran, na którym nagrany kamerą chory synek Elli próbuje coś do nas powiedzieć. Wyświetlają się tam także cytaty – fragmenty tekstu dramatu. Szczególnie utkwił mi w pamięci ten o tym, że niestety ludzie na ogół wierzą w to, co zobaczą, a nie w to, co czują. Oszczędna scenografia Joanny Macha i Marceliny Początek-Kunikowskiej pomaga przekazać głębokie treści tkwiące w dramacie. Nie przeszkadza aktorom i daje im także szansę uruchamiania kolejnych scen. Ella sama przesuwa ruchome części zastawki, chwilami otwierając się na kontakt z Bogiem, by po chwili – zasuwając je – unikać bezpośredniej relacji z trudnym pacjentem.
Spotkanie Boga z Ellą ma poważne konsekwencje dla nich obojga. Bóg zostaje zdemaskowany jako samotny mężczyzna wychowywany bez matki i ojca, bardzo potrzebujący zrozumienia i miłości. Ella, choć deklaruje początkowo brak wiary, przyznaje, że wciąż z Nim rozmawia. I to te rozmowy między innymi spowodowały, że w dniu swoich trzydziestych szóstych urodzin nie popełniła samobójstwa. Porzucona przez męża sama wychowuje chore dziecko i mimo optymistycznej natury przeżywa głębokie chwile załamania i zwątpienia.
Wygląda więc na to, że oboje są nadal sobie bardzo potrzebni. Bóg z jakiegoś powodu chce rozmawiać tylko z Ellą. Daje jej godzinę na to, by przekonała go do tego, iż zgładzenie całej ludzkości nie ma sensu. Ponad pięć tysięcy lat ciągłego wysłuchiwania ludzkich skarg i narzekań zmęczyło Boga na tyle, że zastanawia się poważnie nad sensem stworzenia człowieka w ogóle. Ella, która początkowo chce pacjenta odesłać do psychiatry, ostatecznie podejmuje się tej karkołomnej terapeutycznej misji. Udaje jej się przekonać Boga do ryzykownej tezy, że cierpiący i nadmiernie doświadczony przez los Hiob to w istocie jego alter ego. Przyczyna boskiej depresji i niemocy.
Ella Landowskiej jest ubrana w skromny, bury sweterek i spódniczkę za kolano, ma gładko zaczesane włosy. Niknie, chowa się w sobie – jest prawie niewidoczna. Bóg Mastalerza wystrojony na wzór Daniela Craiga, którego zdjęcia wiesza w domu Elli, to pozornie pewny siebie mężczyzna, który w godzinę chce załatwić problem swojej depresji. Jest pełen wewnętrznej siły i chwilami budzi rzeczywiście respekt. Nie miałam chwili zwątpienia, by nie wierzyć w jego ”boskość”. Ella Landowskiej, pozornie pogodna i spokojna, ma w swoim wnętrzu przysłowiowy czynny wulkan. Emocje biorą górę, gdy wszystkowiedzący Bóg przypomina jej przyczynę rozstania z mężem. Były nią narodziny chorego dziecka.
Powoli w trakcie rozmowy ich role odwracają się – Ella nabiera pewności siebie, a Bóg płacze, załamany utratą swej mocy.
Prawda psychologiczna jest także wiarygodnie pokazana i zagrana przez aktorów, którzy świetnie współpracują na scenie. Spektakl oglądałam z psycholożką, która przyznała, że tak właśnie wygląda sesja terapeutyczna w nurcie psychologii systemowej. Można pacjenta przytulić, a nawet dać mu prezent. Okazać mu wsparcie poprzez dotyk i zrozumienie dla jego cierpienia. Co więcej, sposób zachowania i ubierania się Elli był też jej zdaniem bliski prawdy o zawodzie terapeutki. Psycholożka zobaczyła w tym spektaklu jeszcze inny problem: archetypu mężczyzny – władcy w związku z podporządkowaną mu i oddaną kobietą. Takich interpretacji może być wiele. Wieloznaczny i nasycony aluzjami do kulturowych stereotypów tekst Anat Gov daje nam wiele możliwości. Otwarta pozostaje po obejrzeniu tego spektaklu kwestia tego, co daje nam szczęście – wiara czy miłość? Na pewno jednak warto znaleźć odpowiedzi na te najważniejsze pytania. Szczególnie, gdy ze sceny zadają je nam tak dobrzy aktorzy.
Fot. Rafał Latoszek