O spektaklu „Hi§tory” Michała Dobrzyńskiego w reż. Macieja Wojtyszki i Jakuba Krofty w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
Przez wiele lat nieznany, czwarty dramat w dorobku Witolda Gombrowicza odnaleziony dopiero po śmierci autora, nigdy nie został przez niego ukończony. „Historia” pisana w 1951 roku początkowo miała być muzyczną komedią autobiograficzno-historyczną. Ale Gombrowicz zmienił zamysł i zamiast „Historii” napisał „Operetkę”, bardziej finezyjną, odrealnioną. Znanym faktem jest zwyczaj autora „Ferdydurke” – pisarz wyrzucał rękopisy swoich dzieł zaraz po ich publikacji, ale tym razem zdarzyło się inaczej i dwie wczesne wersje dramatu zachowały się. Żona pisarza przekazała te szczątkowe fragmenty Konstantemu Jeleńskiemu (propagatorowi i tłumaczowi twórczości Gombrowicza), który podjął się ich zredagowania i… tak powstała „Historia”.
Opera Michała Dobrzyńskiego, również autora libretta, oparta na dramacie „Historia” oraz jego niepublikowanych dotąd fragmentach, które osobiście udostępniła kompozytorowi pani Rita Gombrowicz, jest inna. „Hi§tory” to utwór zamówiony przez Polską Operę Królewską u Dobrzyńskiego w ramach obchodów roku Witolda Gombrowicza. Reżyserią zajęli się Maciej Wojtyszko i Jakub Krofta. Niesamowite, inteligentne poczucie humoru oraz elementy groteski wplecione zostały w intrygującą warstwę muzyczną i śpiew, ale opera nie traci ducha i charakterystycznego, ironicznego stylu, tak lubianego i eksponowanego w utworach Gombrowicza. W swym rękopisie Gombrowicz pokazuje bliskie egzystencjalizmowi studium zła, nietolerancji, celny portret środowisk, z grą pozorów i przywdziewaniem min naszych codziennych. Główny bohater, bosy siedemnastolatek, wcielenie autora dramatu, ma do spełnienia niebagatelną, historyczną wręcz misję. Ale najpierw musi stanąć do bolesnej konfrontacji z własną rodziną i wydumanymi, społecznymi ideałami tychże. Dość szybko rodzina przekształca się w Komisję Egzaminacyjną, odpytując podwojonego młodzieńca – Witolda Marię – z zalet, które każdy z nich dostrzega w sobie. W trakcie egzaminu dziwaczna rodzinka chce ośmielić kandydata, dlatego członkowie Komisji zdejmują buty i skarpetki. Wszyscy oprócz Krysi, młodzieńczej miłości Witolda, są uradowani i dumni, że ich chłopiec, krew z krwi, zdał taki trudny Egzamin Niedojrzałości. Jednak i oni dostrzegają brak zdyscyplinowania oraz „nienormalność” krewniaka, wierząc, że wojsko da mu odpowiednią szkołę. Rodzina przemienia się teraz w Komisję Poborową, a następnie, w wyniku splatania „małej historii rodzinnej z historią ówczesnych dziejów” (jak pisze Michał Dobrzyński), w twórców wielkiej Historii. Bosonogi Witold Maria zostaje pozbawiony głosu. W swej obronie, w trosce o losy świata, buntuje się i podejmuje dialog z ważnymi postaciami tamtej rzeczywistości. W inscenizacji wieloznaczność gombrowiczowskiej symboliki podkreślona zostaje przez alter ego bohatera (motyw jakże częsty u autora pierwowzoru). Witold i Maria zawsze będą razem, razem bosonodzy i bezbronni wobec Historii, ponieważ wątki autobiograficzne ściśle spajają się tu z Gombrowiczowską interpretacją dziejów, prawie niezmienioną przez autora libretta. Wątki osobiste i polityczne oraz symbole obecne już w tekście dramatu, tworzą mozaikę znaczeń, a splot zdarzeń realnych i wyobrażonych zyskuje uniwersalność. Forma, gęba, nagość i strój, but i bosa stopa symbolizują tęsknotę za wolnością. Wymienione elementy pojawiają się w muzyce i partiach wokalnych, dobrze rezonując z „operetkowością” utworu. Jak podkreśla sam kompozytor: „wyrazistość myśli i jaskrawa wręcz czytelność użytych Gombrowiczowskich postaci-symboli […] wydaje się w jakiś szczególny sposób korelować z historią rozgrywającą się także dzisiaj i na naszych oczach”. Gombrowicz drwił, wytykał, ponieważ przeczuwał – nie pierwszy raz – tragizm historii i zdarzeń, które miały się zadziać już wkrótce. Jego wręcz prorocze myśli ubrane są w szatę groteski. Pisarz, mimo przerażenia, nie waha się przed drwiną, jednak z buntu przeciw formie nie rezygnuje.
Michał Dobrzyński proponuje ciekawe połączenie słowa i muzyki, niezwykle wymagające od strony warsztatowej dla występujących śpiewaków – i to nie tylko w partiach tytułowych, solowych. Śpiew „przefiltrowany” jest przez indywidualną wrażliwość, doświadczenie muzyczne oraz głosy poszczególnych artystów, którzy z zadaniami wokalnymi, z aktorską grą i dynamicznym podejściem do postaci radzą sobie wybornie. Owe aktorskie środki wyrazu są nieograniczone, a teatralność „Operetki”, praźródła tej inscenizacji i kompozycji, zostaje zachowana. Kreatywne podejście do muzyki i spontaniczność wykonania z przyjemnością obserwuję u kontratenora Michała Sławeckiego (w partii Witolda) i jego towarzyszki, drugiego „ja” , czyli Witolda Marii – sopranistki Iwony Lubowicz. Doceniam wypracowaną precyzję i ekspresję ruchu, a także podkreślaną w ariach dziecięcą naiwność, splecioną z dojrzałością. Kreacja oparta na solidnym warsztacie i technicznej sprawności zachwyca u Roberta Gierlacha (między innymi jako Ojca, Profesora, cesarza Mikołaja i Piłsudskiego), z dużym ładunkiem emocji i ekspresji śpiewa mezzosopranistka Aneta Łukaszewicz (Matka i Cesarzowa), baryton Robert Szpręgiel jako Janusz, Rasputin i Wieniawa–Długoszowski przykuwa uwagę jakością wokalu i prawdą gry aktorskiej. Baryton Witold Żołądkiewicz jako Jerzy oraz Adaś brzmi czysto i donośnie. Joanna Freszel (Albertynka, Krysia) świetnie radzi sobie z lekkością detalu zawartego w spójnej kompozycji, a Dorota Lachowicz, Piotr Halicki i Sylwester Smulczyński ujmują szczerością artystycznej wypowiedzi. Z kolei Sławomir Jurczak, Grzegorz Karłowicz i Łukasz Kurczewski całą gamę uczuć zamieniają w śpiew. Wykonawcy nie przesadzają z interpretacją literackiego karykaturzysty – wyrażanie zróżnicowanych uczuć w śpiewie wymaga znakomitej techniki i wypracowanego warsztatu. Czuwają nad tym obaj panowie reżyserzy – Maciej Wojtyszko i Jakub Krofta.
W scenicznej kreacji chór śpiewa z dużym ładunkiem emocji oraz ekspresji, podkreślając skomplikowane przebiegi rytmiczne. Orkiestrę prowadzi maestro Karol Szwech, który pięknie uwypukla innowacyjność partytury, muzyczne dysharmonie oraz sprzeczności. Orkiestra Polskiej Opery Królewskiej (akordeon bardzo tu pomaga) towarzyszy mocno w mistrzowskim charakteryzowaniu postaci. Siłę wyrazu buduje też zgrabna oprawa sceniczna Wojciecha Stefaniaka oraz reżysera świateł Piotra Pawlika, a także autora projekcji – Marka Zamojskiego. O wysmakowane, dopasowane do nastrojowości i groteskowości opery kostiumy zadbała Dorota (Dorotheé) Roqueplo.
Na scenie Polskiej Opery Królewskiej oglądamy wyjątkową inscenizację, owoc poszukiwań związku między literaturą, tradycyjną operą a nowoczesnymi formami muzycznymi. Ku refleksji i rozrywce. Karmimy ucho znakomicie wykonywanymi partiami wokalnymi, bawimy się groteską, parodią oraz absurdem w jednym dziele operowym. Idealna propozycja, pełna klasy i dla wszystkich – nie tylko dla wytrawnych melomanów, po prostu perełka dla uczczenia roku Gombrowicza.
fot. Karpati&Zarewicz