O spektaklu „Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie (koprodukcja z Teatrem Polskim w Bydgoszczy) pisze Magda Kuydowicz.
O tym spektaklu słyszałam wiele entuzjastycznych opinii zanim udało mi się dotrzeć do Powszechnego na warszawskiej Pradze. Maja Kleczewska to uczennica Krystiana Lupy. W tej teatralnej realizacji bardzo wyraźnie widać wpływ mistrza na jej sceniczną twórczość.
Autorami spektaklu są Maja Kleczewska i Łukasz Chotkowski. Pracowali nad tym projektem ponad rok, ale od dawna już myśleli o przeniesieniu twórczości wraz z wątkami biograficznymi Bergmana na scenę. Zainteresowało ich skupienia się szwedzkiego reżysera na tajnikach ludzkiej psychiki, trudnościach w komunikacji z najbliższymi. W tym także z matką. Ważne też było dla twórców życie w państwie objętym stanem wyjątkowym. Kiedy od problemów nie ma już ucieczki, bo jesteśmy skazani na bliskość z drugim człowiekiem, bliskość, z którą nie bardzo sobie umiemy poradzić. Prowadzi ona zwykle do mocno emocjonujących napięć. Na granicy obłędu. Wreszcie trzeba stanąć ze sobą „twarzą w twarz” i wygrać lub przegrać w walce z samym sobą. Kleczewska próbuje także oswoić nas z tajemnicą śmierci, która zdecydowanie bardziej obecna jest w naszej codzienności podczas pandemii.
Spektakl opiera się na scenariuszu filmu Ingmara Bergmana „Twarzą w twarz” w tłumaczeniu Zygmunta Łanowskiego. W adaptacji zamieszczono również fragmenty scenariuszy filmów: „Sonata jesienna” (tłum. Zygmunt Łanowski), „Szepty i krzyki” (tłum. Andrzej Asłanowicz), „Sarabanda” (tłum. Tadeusz Szczepański) i „Milczenie” (tłum. Stanisław Hebanowski). Dla wielbicieli twórczości geniusza kina jest to więc także podróż przez jego filmy, najsłynniejsze motywy, kadry i cytaty. A dla aktorów zmierzenie się na moment z rolami jego aktorów, w tym legendarnej Liv Ullmann (świetna Karolina Adamczyk jako Karin).
Zadanie podjęte przez wszystkich realizatorów w swym zamyśle było zaiste karkołomne, ale uczennica Lupy niezwykle starannie swój pomysł przemyślała i przeprowadziła nas sugestywnie przez świat bergmanowskich lęków i obsesji. Rytm, muzyka, światło, scenografia, operowanie rekwizytami, niezwykle zrytmizowana i równa gra całego zespołu aktorskiego działają jak w szwajcarskim zegarku, a wszystko prowadzi nas ku nieuchronnemu przesłaniu przynależnemu posłannictwu jakie wypełnia sztuka: nazywać coś, co jest nienazwane, próbować wytłumaczyć tajemnicę życia i śmierci, ale przede wszystkim oswoić nasze lęki związane z ostatecznym odejściem, które jest przecież nieuchronne. W Powszechnym oglądamy mistrzostwo formy i treści w najlepszym wydaniu.
Spektakl jest opowieścią z pogranicza świata realnego i snu, a właściwie z sennego koszmaru. Aktorzy grają na tak wysokich emocjonalnych tonach, że chwilami widzowie wstrzymywali oddech, płakali, nie tracąc – mimo gęstej narracji – ani na chwilę kontaktu z artystami. Wszyscy aktorzy Kleczewskiej grają bardzo naturalnie, wręcz organicznie. Znakomicie panują nad swoim ciałem, nagością, emocjami i dopracowanym dp perfekcji gestem (przejmująca postać Michała Jarmickiego w roli dziadka). Kamera i tylna projekcja filmowa pokazuje nam twarze bohaterów spektaklu i samego reżysera (sugestywny, podobny zewnętrznie i w mowie ciała do Bergmana, Julian Świeżewski). Ma się wrażenie, jak w spektaklach Krystiana Lupy, że siedzimy razem z bohaterami w pokoju, płaczemy, będąc świadkami gwałtu, psychicznej przemocy, okrutnego traktowania dziecka.
Spektakl Kleczewskiej i Chotkowskiego jest przeżyciem zarazem wstrząsającym, jak i oczyszczającym. Oczywiście, pozostaje pytanie czy takiego teatru teraz potrzebujemy, targani na co dzień problemami ponad nasze siły. Na pewno tak. Bo nie sposób uciec od problemów z samym sobą, ograniczeń związanych z pandemią, które dają nam również szansę na naprawę stosunków z najbliższymi. Trzeba się umieć z tym zmierzyć, próbować pogodzić się z tym, co nieuchronne. Nadawać każdej przeżytej chwili sens, z godnością doceniając to, że po prostu żyjemy.
Niezwykły spektakl z Bergmanem w tle poruszył mnie do głębi. Trzeba tę inscenizację po prostu zobaczyć.
Fot. Magda Hueckel