O spektaklu Szelmostwa Lisa Witalisa wg Jana Brzechwy w reżyserii Antoniny Brühl w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu pisze Aram Stern.
Inspicjent Brzeszczot vel Jan Wiktor Lesman, szerzej znany jako Jan Brzechwa, słynął ze specyficznego podejścia do otaczającej go rzeczywistości, którą można by przewrotnie określić kojącym poczuciem bezczasu. Podczas okupacji aresztowany w warszawskiej cukierni przez Gestapo stwierdził, że zezwala na swe rozstrzelanie, gdyż wcale nie zależy mu na życiu. Dlaczego? Bo kobieta, którą kocha, nie chce się z nim związać. Rozbawieni gestapowcy wyrzucili Brzechwę za drzwi, po czym ten wrócił jeszcze po pozostawiony na biurku torcik mocca i… spokojnie opuścił gmach przy Alei Szucha. Kilka lat później, w równie strasznych czasach stalinowskich, czasach rytualnych krytyk i samokrytyk, bez żadnych represji wydał uniwersalną bajkę Szelmostwa Lisa Witalisa – o tym, jak przebiegłość, oszustwa i kłamstwa pozwalają osiągnąć szczyty władzy (1948, Warszawa-Kraków, Wydawnictwo Eugeniusza Kuthana, z ilustracjami Jana Marcina Szancera), którą szybko ocenzurowano. Wystarczyło spokojnie poczekać pięć lat do śmierci Stalina, by historia rudego szelmy mogła już na dobre przeniknąć do wyobraźni dzieci kolejnych pokoleń nad Wisłą.
I tak się dzieje także dziś, gdy w nowej, bardzo współczesnej odsłonie oglądamy Szelmostwa Lisa Witalisa – najnowszą propozycję Teatru Baj Pomorski w Toruniu w adaptacji i reżyserii Antoniny Brühl, absolwentki kierunku reżyserskiego Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, Filii w Białymstoku. Jej dyplomowy spektakl rozpoczyna się żywiołową introdukcją w konwencji dziecięcego rozgardiaszu: zespół aktorski pojawiający się z różnych stron pyta podchwytliwe młodych widzów o bajkę, którą chcieliby zaraz obejrzeć. Zabieg to dość ryzykowny, zakładając, iż pewnego dnia na widowni znajdzie się jakiś klasowy żartowniś z propozycją niecną, na którą aktorki i aktorzy będą musieli odpowiednio zareagować. Tymczasem po przekrzykiwanej „burzy mózgów”, przed jeszcze zasłoniętą kurtyną, powoli zbudują napięcie piosenką Brzechwy Opowiedział dzięcioł sowie do muzyki Jana Gembali. Ten nieco za długi prolog pozwala dzieciom na spokojne poznanie mieszkańców lasu jeszcze przed pojawieniem się głównego bohatera. Gąska (Dominika Miękus) jest pochłonięta lekturą książki, Wilk (Andrzej Korkuz) pielęgnuje swoje roślinki, para Niedźwiedzi (Edyta Soboczyńska i Jacek Pysiak) maluje rodzinny portret, a Wiewiórki (Iga Bancewicz i Marta Parfieniuk-Białowicz) majstrują przy telefonie na sznurek. Błogą ciszę lasu skąpanego w stonowanych barwach ziemi (scenografia i wideografiki Krzysztof Parda) zakłóci pojawienie się jego nowego, barwnego mieszkańca – Lisa Witalisa.
W tytułowej roli debiutujący w zespole Teatru Baj Pomorski Jakub Durniat – idealnie wpisujący się w postać zwierzęcego antybohatera, ładnego, gładkiego, z piękną lisią kitą, pewnego siebie, niezwykle szybkiego w słowach i ruchach (choreografia: Dzidek Starczynowski), wklejony w bajkowy świat Brzechwy w realiach, z którymi współczesne dzieci mają do czynienia. Podobnie jak twórca jego postaci w bajce nie przejmuje się on konsekwencjami, to typ spod ciemnej gwiazdy w czerwonym dresie, ale znacznie unowocześniony, odmłodzony przez reżyserkę: używa złotego smartfonu do robienia selfie i wrzucania ich na TikTok (premierę poprzedziła bardzo udana akcja promocyjna w mediach społecznościowych Baja Pomorskiego, o dziwo, hejtowana przez niektórych dorosłych). Mieszka, co prawda, w starym samochodzie dostawczym FSC Żuk, z którego zrobił sobie oldschoolową jamę, ale rapuje piosenki napisane przez Jana Gembalę do tekstów własnych, Brzechwy oraz Jacka Pysiaka.
To właśnie Piosenka Gąski autorstwa duetu: kierownik muzyczny oraz aktor Baja Pomorskiego, przepięknie wykonana przez Dominikę Miękus, najsilniej zderza świat miniony, świat wewnętrznej harmonii Gąski (wycięty niczym z Piwnicy pod Baranami) ze światem afirmowanym przez Witalisa, skrytym za fasadą luksusowych podróży, ekstrawaganckich stylizacji i fortun zarabianych przed trzydziestką przez influencerki i influencerów. Od kilku lat fascynują oni nasze dzieci silniej niż bohaterowie bajek, niż gwiazdy tradycyjnych mediów, kina, muzyki i sportu. Zdajemy sobie sprawę, że nie minie im szybko fascynacja internetowymi idolami, a idolom fascynacja wrzucaniem filmików na TikTok i YouTube, dlatego Antonina Brühl przestrzega swych małych widzów (7+), by obserwowali swych „idoli” z rozsądkiem, a nie kierowali się wyłącznie ich pięknem, bogactwem i umiejętnością przekonywania w Sieci. By nie wyrośli na aroganckich nastolatków, którym wszystko się należy. Jednocześnie widzom wcześniej urodzonym zwraca uwagę na piękno archaicznego języka Brzechwy, w którym autor potrafił zadbać o humor słowny i sytuacyjny, parafrazujący przysłowia i ludowe powiedzonka w wierszach opartych niejednokrotnie na czystym nonsensie z efektownymi pointami.
W spektaklu dyplomowym Antoniny Brühl uderza ogromna dbałość o kompozycję obrazu, muzyki, precyzję i czystość ruchu oraz gestu scenicznego, a także o staranne zestrojenie ról aktorskich: wspomnianej wcześniej rewelacyjnej Dominiki Miękus w „poetyckim” kostiumie Gąski i debiutującego Jakuba Durniata w roli Lisa Witalisa drugiej dekady XXI wieku. Na specjalną uwagę zasługują również Wiewiórki-Narratorki, Iga Bancewicz i Marta Parfieniuk-Białowicz, w swych niezwykle „szyszkowych” kostiumach. Jak wiemy, ufne i nieskażone cynizmem zwierzęta w efekcie kombinacji i krętactw Witalisa wybiorą go na prezydenta lasu, by niecnie oszukane próbowały go tej funkcji pozbawić. Ta satyra polityczna Brzechwy (jakże i dziś aktualna, szczególnie w scenie zawiązywania oczu) w spektaklu Teatru Baj Pomorski jest jednak bardziej lekcją antypopulizmu, którą będą w stanie pojąć małe dzieci. Mam nadzieję, że wyjdą z Teatru z refleksją, że cwane zachowanie nie popłaca i nigdy nie wolno czerpać korzyści z cudzego nieszczęścia. Choć w finale przeprosiny Lisa Witalisa za swe niecne zachowanie nie wydają się szczere i ma się wrażenie, że padają tylko dla złagodzenia leśnego konfliktu, to pamiętajmy, że lisy to mimo wszystko fajne zwierzęta!
Tekst ten dedykuję mojej Mamie, której książka Szelmostwa Lisa Witalisa była pierwszą lekturą.
fot. Rafał Pyszka