O spektaklu „Chciałem być” w reż. Michała Siegoczyńskiego z Teatru Powszechnego w Łodzi na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych pisze Magda Mielke.
„Chciałem być” Teatru Powszechnego w Łodzi to spektakl poświęcony fenomenowi Krzysztofa Krawczyka z brawurową rolą Mariusza Ostrowskiego. Choć pełno tu blichtru i zabawnych gagów nie brakuje też gorzkich refleksji i wzruszeń.
Miał wielki głos i cechował go ogromny profesjonalizm. Krzysztof Krawczyk koncertował na całym świecie, nagrał kilkaset albumów i otrzymał setki nagród i wyróżnień. Grywał zarówno na festiwalach muzycznych, juwenaliach, senioraliach, jak i ślubach, urodzinach czy kongresach. Jego piosenki znają i nucą wszyscy, nawet ci, którzy nigdy jakoś specjalnie go nie słuchali. Choć nie wszystkie albumy i utwory przetrwały próbę czasu, jest wiele takich, które stały się ponadczasowe. Krawczyk jest uosobieniem polskiego „OG”, ojcem chrzestnym naszej muzyki rozrywkowej, polskim Elvisem. Stał się zarówno obiektem memów, jak i inspiracją dla młodych twórców, którzy chętnie sięgają po jego twórczość (rapował o nim Borixon, Quebonafide, Krawczyk przewijał się u Szesnastego, a pod bit z „Trudno tak” rapował nawet B-Real).
Na czym polega fenomen Krzysztofa Krawczyka? Odpowiedź na to pytanie próbują przybliżyć twórcy łódzkiego spektaklu. W pełnej akcji i barw, zwariowanej inscenizacji pokazują blaski i cienie życia artysty. Nie jest to hagiograficzna opowieść o wielkim piosenkarzu, lecz historia człowieka, dla którego scena stała się narkotykiem. Wielkie hity i bardzo przeciętne utwory, sukcesy i porażki, romans z disco polo, problemy rodzinne, małe i wielkie miłości – życiorys artysty pełen jest wzlotów i upadków, zwrotów akcji i punktów kulminacyjnych godnych dobrego scenariusza filmowego.
Jednym z istotnych zabiegów, jakie zastosował reżyser Michał Siegoczyński jest zaburzenie chronologii wydarzeń. Teatralna opowieść o Krawczyku, choć oparta na prawdziwych zdarzeniach, przedstawiona jest z dużym dystansem i poczuciem humoru. Pełno tu zabawnych gagów, miejsca akcji zmieniają się jak w kalejdoskopie, a aktorzy biegają w lewo i prawo, wcielając się co chwilę w inną postać. Mamy tu do czynienia ze sporą rozpiętością gatunkową – od komedii po dramat. Niezwykła jest ta lekkość i dynamika ponad trzygodzinnego spektaklu.
Pomysłowa scenografia autorstwa Katarzyny Sankowskiej jednocześnie oddaje siermiężny PRL, jak i blichtr USA, a dzięki kilku funkcjonalnym elementom dekoracyjnym, jak i ciekawym kostiumom możemy co chwilę przenosić się w czasie i przestrzeni. Twórcy symbolicznie zarysowują miejsca akcji, a reszta rozgrywa się w wyobraźni widza. Ta ostentacyjna teatralność jest kolejnym dużym wyróżnikiem spektaklu Siegoczyńskiego. W kreowaniu kolejnych miejsc akcji pomaga też świetna praca kamery (Ewa Borowska/Paula Wilczyńska).
Na przedstawienie składają się pojedyncze etiudy aktorskie. Poznajemy trzy żony Krawczyka (Aleksandra Bogulewska, Marta Jarczewska, Paulina Nadel), jego syna i rodziców, a nawet matkę Ewy Krawczyk (Karolina Łukaszewicz). Na scenie pojawia się Czesław Niemen (Jakub Kotyński), Goran Bregovic, Krzysztof Klenczon (Filip Jacak), Anna Jantar, Jarosław Kukulski czy menadżer Krawczyka, Andrzej Kosmala (Artur Majewski). Są też gwiazdy światowej estrady, m.in. Ałła Pugaczowa (Ewa Sonnenburg), Brenda Lee czy Elvis Presley. We wszystkie te postacie wciela się zaledwie ośmiu aktorów Teatru Powszechnego, co wymaga nie tylko talentu, ale i ogromnej precyzji, gdyż tempo spektaklu bywa zabójcze i nie pozwala na żadną pomyłkę czy zawahanie.
Nie byłoby jednak tego spektaklu, gdyby nie Mariusz Ostrowski. Jego energia niesie całość. Aktor świetnie oddaje nie tylko barwę głosu Krawczyka, ale i jego rubaszność i jowialność. Ostrowski gra Krawczyka bez cienia pastiszu, ale i bez zbędnego patosu czy idealizowania. Imituje, ale nie szydzi. Nie ocenia i nie boi się śmieszności. Stara się zbliżyć do prawdy o legendarnym piosenkarzu, a nie zrelacjonować przebieg jego kariery. Staje się Krawczykiem, takim wąsatym wujkiem na weselu – nie tym, który poucza, mówi nieśmieszne żarty i wywołuje niesmak, lecz tym, który nadal przeżywa mnóstwo przygód i uniesień, kocha życie, potrafi się bawić i jest otwarty na to, co przyniesie kolejny dzień. Jego Krawczyk to nie postać z memów i przeróbek, a człowiek z krwi i kości – taki jak my, mierzący się z problemami, targany namiętnościami, ulegający słabościom, ale i pełen pasji i miłości do sceny.
fot. Maciej Zakrzewski