„Cząstki kobiety” w reżyserii Kornéla Mundruczó z TR Warszawa na Boskiej Komedii w Krakowie – pisze Magda Mielke.
„Cząstki kobiety” w reżyserii Kornéla Mundruczó z TR Warszawa to spektakl niezwykły, pełen czułości, dostarczający wielorakich wzruszeń i trzymający w napięciu do ostatniej sceny. Stanowi nie tylko doskonały przykład symbiozy kina i teatru, ale udowadnia, że wciąż jeszcze jest miejsce na teatr zbudowany na doskonałych dialogach i świetnym aktorstwie.
Spektakl składa się zaledwie z dwóch scen. W pierwszej – głównym tematem są narodziny nowego życia. Przez 40 minut jesteśmy świadkami porodu domowego. Maja (Justyna Wasilewska) z pomocą młodej, niedoświadczonej położnej (Monika Frajczyk) i przerażonym, niezdarnym mężem u boku (Dobromir Dymecki) wydaje na świat dziecko. Dzięki projekcji wideo możemy zobaczyć to, czego teatralna forma nie byłaby w stanie przybliżyć. Na świetnie poprowadzonym mastershocie obserwujemy każde drgnienie twarzy rodzącej. Napięcie, które wypełnia całe pomieszczenie znajdujące się za ekranem, udziela się widowni. Dzięki żelaznemu scenariuszowi, zgrabnej charakteryzacji, umiejętnemu operowaniu kamerą, a przede wszystkim naturalistycznemu aktorstwu, które bliższe jest codziennemu byciu niż przesadności gry teatralnej, na chwilę zawierzamy sytuacji, poddajemy się wrażeniu, że za ścianą naprawdę ktoś właśnie rodzi. Widz jest tutaj podglądaczem, nie siedzi na klasycznej widowni, lecz na matach rozłożonych na podłodze. Patrzy w ekran zawieszony na ścianie domu, w którym znajdują się bohaterowie. Co jakiś czas przechodzą oni przez drzwi, uzmysłowiając oglądającym, że film kręcony jest na żywo. Chwilami chaotyczna jazda kamery, imitująca błądzące spojrzenie widza-podglądacza potęguje efekt zaglądania przez firankę do czyjegoś życia.
W drugiej, znacznie dłuższej części spektaklu, widownia – dosłownie – zmienia się o 180 stopni. Z miejsca, które okazało się przydomowym ogródkiem, przechodzimy na właściwą widownię, a naszym oczom ukazuje się detalicznie odtworzone wnętrze domu. Matka (Magdalena Kuta) zaprasza na uroczysty obiad swoje dwie córki: Maję z mężem (których oglądaliśmy w poprzedniej części) i Monikę (Agnieszka Żulewska) z mężem (Sebastain Pawlak), zjawia się także niemile widziana kuzynka dziewczyn, Zuza (Marta Ścisłowicz). Jesteśmy świadkami rodzinnych animozji, skrywanych tajemnic, wzajemnych pretensji. Jak to w rodzinie, chodzi o pieniądze, o niedocenienie, o to, że ktoś żyje nie tak jak oczekiwaliby tego najbliżsi. Oglądamy zwykłe życie, w którym rozmawia się o gotowaniu ziemniaków i przestawianiu szafek, w którym wchodząc do domu ściąga się buty, a kąpiąc rozbiera. Aktorzy grają w otoczeniu prawdziwych mebli, urządzają home staging, będący nową pasją matki. Wszystko tu zdaje się być takie zwykłe i takie proste, co jednym może wydać się nazbyt telenowelowe. Tym jednak, co sprawia, że sceny z życia codziennego śledzi się z zapartym tchem jest wybitne aktorstwo, które sprawia, że nawet momenty odrealnione, wyciągnięte z sennego koszmaru, jak scena, w której Maja wkłada do piekarnika lalkę czy zabawy pacynką nie budują efektu komizmu, nie wywołują śmiechu. Pozwalają jedynie złapać oddech w tej przepełnionej smutkiem i gorzkością życia opowieści.
„Cząstki kobiety” zbudowane są z wielu cząstek, które fantastycznie ze sobą współgrają. Perfekcjonizm widoczny w każdym detalu, wytwarzający wrażenie hiperrealizmu jest podbudową dla świetnego aktorstwa, które prezentują tutaj wszyscy. Justyna Wasilewska, wielokrotnie nagradzana za kreację Mai, obsadzona została wreszcie w roli, w której ma okazję pokazać wszystko to, co do tej pory umożliwiało jej przede wszystkim kino. W teatrze kreuje zwykle zmanierowane, robiące wszakże ogromne wrażenie, lecz raczej hipsterskie postacie. Tutaj jest wrażliwą, lecz silną kobietą, z której bije tajemnica, ale i zgorzknienie i głębia, potrafi rozczulić i rozbawić. Podobnie Monika Frajczyk, znana z wygibasów na scenie, na te kilkadziesiąt minut po prostu staje się położną. Grający ze skandynawskim akcentem Dobromir Dymecki bawi, ale daleki jest od stania się jakąś karykaturą, błaznem mającym stanowić przeciwwagę dla pokazywanych dramatów. Magdalena Kuta w roli Matki zachwyca perfekcyjnym połączeniem bezwzględnej głowy rodziny i momentami nieporadnej, starzejącej się kobiety, zmagającej się z alzheimerem, niczym odroczonym wyrokiem, czyhającym na jej kolejne wpadki. Monika Agnieszki Żulewskiej jest tą grzeczniejszą, ciągle starającą się, lecz mniej docenianą z córek. Jako konserwatywna żona byłego rockmana ujmuje szczerością swoich reakcji. Sebastian Pawlak, jako jej mąż, wypada autentycznie w roli wiecznego chłopca, który niepostrzeżenie dorósł i musi mierzyć się z porzuceniem marzeń i poczuciem porażki. Najmniej dowiadujemy się o nieco wycofanej i zakompleksionej Zuzie, kreowanej przez charyzmatyczną Martę Ścisłowicz.
W „Cząstkach kobiety” bardzo łatwo odnaleźć cząstkę siebie. Poprzez psychologizm postaci i zwykłość zdarzeń można grzebać we własnych wspomnieniach, lękach i smutkach. W centrum spektaklu znajduje się bowiem człowiek – ze swoimi codziennymi problemami, stykający się z niezrozumieniem ze strony najbliższych, tęskniący do czasów, gdy bywało lepiej, chorujący, starzejący się, nieradzący sobie z przeciwnościami losu, obawiający się zmian. Węgierski reżyser Kornél Mundruczó wraz z dramaturżką Katą Weber zdają się znać Polaków na wylot, dokonują diagnoz dzisiejszych więzów rodzinnych w sposób tak dokładny, że zatrważający. Język dramatu brzmi aż nazbyt realistycznie, jak rozmowy podsłuchane w naszych kuchniach i sypialniach. W rodzinie, która spotyka się na wspólnym obiedzie przeglądać możemy się jak w lustrze.
Spektakl porusza tematy najdotkliwsze. Poprzez momenty intymne, wstydliwe, te, o których chciałoby się zapomnieć, ukazuje biografie kobiet – głównych bohaterek tej opowieści. Ich historie nasiąknięte są stratą, bólem, rozczarowaniem, ale też próbą wstawania na nowo, szukaniem siły i nieustającą walką o prawo do własnego sposobu przeżywania, do życia na własnych zasadach. Mimo różnic charakterów, wzajemnych żalów i odmiennych poglądów wciąż potrafią stanowić całość. W relacji matki z córkami, której świadkami jesteśmy jedynie przez kilkadziesiąt minut odnajdujemy wściekłość i rozczarowanie, ale także miłość i oczyszczenie. Motywem muzycznym, powracającym w spektaklu kilkakrotnie, jest utwór „Felicita”. W finale, zaintonowana przez Justynę Wasilewską piosenka, wybrzmiewa w całości, stając się hymnem tych kobiet, ale też swego rodzaju nagrodą dla nas wszystkich.
Fot. Natalia Kabanow
Magda Mielke – absolwentka Dziennikarstwa i studentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Recenzentka filmowa i teatralna, miłośniczka współczesnej literatury.