Recenzje

Chleb ze śmietaną i cukrem

„Nowi” Jakuba Tabisza w ramach przeglądu „Teatr na faktach” w Instytucie Grotowskiego we Wrocławiu – pisze Jarosław Klebaniuk.

Ośmioro młodych ludzi opowiedziało nam historie Ukraińców we Wrocławiu. Poznaliśmy ważne wydarzenia z ich życia, daliśmy się wciągnąć w ich historie. Wzbudzili zainteresowanie i sympatię, a ponieważ przez cały spektakl robili pierogi („warience”) i na zakończenie poczęstowali nimi widzów, mieliśmy także okazję zaznać ich gościnności. Ten niezwykły spektakl w reżyserii Jakuba Tabisza otwierający drugi dzień przeglądu „Teatr na faktach” był ciekawym doświadczeniem. Miałem wrażenie, że pomimo podkreślania różnic między Polakami a przybyszami ze Wschodu, łączy nas znacznie więcej niż dzieli. Nie tylko wyniki międzykulturowych badań psychologicznych na to wskazują. Intuicyjne, idiosynkratyczne przekonanie w wyniku tego teatralnego kontaktu było z nimi zgodne.

W spektaklu podkreślono narodową tożsamość postaci, między innymi przez fartuchy kuchenne w barwach niebiesko-żółtych. Wspólne dla wszystkich było doświadczanie codziennych trudów bycia  obywatelem drugiej kategorii, a więc narażonym na biurokratyczne utrudnienia, konieczność podejmowania ciężkich i niskopłatnych prac, komentarze tuziemców niechętnych napływowej ludności. O zawodowej deklasacji niech świadczy fakt, że czterokrotny mistrz Ukrainy w pływaniu przyjechał do Polski „za chlebem”, a o obawach przed uprzedzeniami – relacja Ukrainki, która ujawniła w przypadkowej rozmowie, że zna ukraiński (którego rzekomo wkrótce mieliby musieć się uczyć Polacy), ale już nie sprostowała domysłu, że musi studiować ukrainistykę. Niewątpliwie nie tylko uprzedzeń, ale i dyskryminacji przejaw stanowi odmowa zatrudniania Ukraińców z powodu ich narodowości. Pozostali bohaterowie zdawali się otwarcie zazdrościć tej jednej koleżance, która otrzymała Kartę Polaka (zdała odpowiednie egzaminy ze znajomości polskiej kultury). Jednak i ona, jak stwierdziła, dowiedziała się, jak to jest być Ukrainką w Polsce bez Karty Polaka – podczas swojego pobytu w Niemczech.

W trakcie spektaklu wyrażone zostały także stereotypy narodowościowe. Według jednej z bohaterek „Polacy są bardziej uprzejmi, a Ukraińcy bardziej szczerzy”. U Polaków (wszystkich?) brakuje jej ciepła i otwartości. Podczas braw reżyser, który z racji premiery wyszedł podczas nich na scenę, poczynił aluzję do tego stereotypu.

Osobny wątek dotyczył Majdanu i stosunku do przewrotu politycznego, w wyniku którego nie tylko  do władzy doszły siły prozachodnie, lecz i wybuchła wojna na Wschodzie. Jeden z bohaterów brał czynny udział w walkach z milicją w Kijowie: nie tylko demonstrował, ale bił milicjantów, rzucał koktajle Mołotowa i kamienie. „Zarobiłem sobie na 40 lat”, powiedział z dumą. Inny dystansował się, a jedna z bohaterek skonstatowała: „Politycy, którzy byli na Majdanie robią dokładnie to samo, co [ich przeciwnicy robili] wcześniej”. Echem tamtych wydarzeń były też znamienne słowa innej aktorki: „Krymu już nie było, więc pojechaliśmy do Lwowa”.

Zdarzały się i bardziej optymistyczne lub wieloznaczne relacje. Jedna z młodych kobiet opowiedziała, jak bardzo była dumna z tego, że w restauracji zapłaciła za rodziców. Inna z przekorą wspominała to, jak związała się z francuskim nacjonalistą, ona, ukraińska imigrantka w Polsce.

Od strony artystycznej przedstawienie skonstruowane zostało wokół robienia (bo nie tylko przecież lepienia) pierogów przy trzech stołach (jeśli uwzględnić gotowanie – przy czterech). Jednak ten podkreślający wspólnotowość zabieg nie był jedynym wartym odnotowania pomysłem. Sceniczne dzianie się nie ograniczało się do monologów i dosyć umiarkowanych interakcji z nimi związanych. Wzbogacone zostało także wzajemnym podgrywaniem sobie postaci. Prawdopodobnie najczęściej w tym przedsięwzięciu uczestniczył Dima Cherkaskyi, który na przykład w ciemności podświetlając sobie latarką twarz odgrywał upiornego ojca jednej z koleżanek.

Wszyscy bohaterowie mówili komunikatywnie, a nawet ładnie po polsku. Gdyby nie akcent i od czasu do czasu (bardzo rzadko) przekręcenie jakiegoś słowa, moglibyśmy uznać, że grają. A tak uwierzyliśmy, że relacjonowali własne losy, może losy swoich znajomych, a właściwie fragmenty tych losów. Opowieści miały dwojaki charakter. Dotyczyły trudnych zazwyczaj przeżyć na Ukrainie (tytułowa potrawa w zastępstwie prawdziwych łakoci była bodaj najłagodniejszym z nich) i obecnej sytuacji, a więc pobytu we Wrocławiu. Najbardziej poruszające były te o trudnych relacjach z rodzicami i o wojnie. Jedna z bohaterek wyjechała, chroniąc się przed wojną, z Dnietropetrowska ostatnim pociągiem do Moskwy (później linia kolejowa została zbombardowana), inni dzielili się bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa. A to o ucieczce do dziadków w środku nocy przed agresywnym ojcem bijącym po upiciu się, który w końcu powiesił się w obawie przed policją, a to o ojcu siedzącym w więzieniu i rewizji przeprowadzanej w domu, a to o ojcu hazardziście, który narobił długów, a z córką skontaktował się tylko po to, aby poprosić o pieniądze, a to o nie-ojcu („Ja nie mam ojca”), który groził matce, że pojedzie na wojnę, jeśli ta nie urodzi mu syna. Poruszająca była także opowieść o przemocy doświadczanej w szkole (bicie miotłą, wpychanie brudnej skarpety do ust), na swój sposób zaś budująca – o trenerze w szkole sportowej, który zastąpił bohaterowi prawdziwego rodzica, bo odegrał główną rolę nawet w rytuale inicjującym dorosłość (nauka golenia się). Dużo było tych trudnych relacji w rodzinie i z rówieśnikami.

Ela stwierdziła potem, że „chwilami czuła się, jak w pracy” i – z ironią – że „po co było się tak fatygować” (miała na myśli to, że w szkole usłyszałaby podobne historie). Dodała jednak, że jesteśmy niewdzięcznymi odbiorcami tego typu opowieści, bo słuchamy ich na co dzień, zazwyczaj są głębsze (w końcu na tym polega nasza praca), niekiedy zaś bardziej dramatyczne. Ela, jako psycholog praktyk, wie, co mówi. Ja, psycholog teoretyk, od niedawana dopiero prowadzący również warsztaty, na których z pierwszej ręki dowiaduję się rzeczy, o których przedtem niewiele wiedziałem, podszedłem do spektaklu bardziej wyrozumiale. Wciąż wydają mi się interesujące losy dorosłych dzieci, które wybaczyły rodzicom lub nie, a miejsca w życiu szukają przemieszczając się nie tylko emocjonalnie poza bezpieczne rejony. Oglądałem z zainteresowaniem, a opowieści ośmiorga młodych aktorów wydały mi się frapujące i bliskie. Sam jako dwudziestoparolatek doświadczyłem kilku lat w obcym kraju, który powoli zaczął mi się stawać domem. Mogliśmy wtedy, wraz z Elą, dokonać innego wyboru. Nie obejrzelibyśmy teraz „Nowych”, a gdybyśmy nawet obejrzeli, to z zupełnie innej perspektywy. Padłyby tutaj inne słowa. Dlaczego jednak nie mielibyśmy rozumieć emigrantów, którzy stają przed dylematem: wrócić, pozostać, czy ruszyć w dalszą drogę?


Fot. Justyna Żądło


Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,