Recenzje

,,Chłopi” i pies, który grał na scenie

O spektaklu „Chłopi” Władysława Reymonta w reżyserii Remigiusza Brzyka w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Mateusz Leon Rychlak.

,,Chłop potęgą jest i basta!” (?)

– Stanisław Wyspiański

Sztuka adaptacji jest jedną z najtrudniejszych w obrębie teatru i filmu, co często obserwujemy po mniej lub bardziej udanych ekranizacjach czy inscenizacjach popularnych tekstów kultury. Można powiedzieć, że jest dokładnie odwrotnie niż z tłumaczeniami, które są albo piękne, albo wierne. Spektakl ,,Chłopi” w reżyserii Remigiusza Brzyka jest jednocześnie niezbyt wierny, a zarazem zdecydowanie niepiękny, a przede wszystkim nużąco długi. Czas trwania spektaklu to ponad trzy godziny, co nie stanowi jakiegoś szczególnego wyczynu, jednakże pewna rozwlekłość, monotonność akcji wydłużała ten czas jeszcze bardziej. Jeśli zamierzeniem twórców było zbudowanie takiej otoczki, która ma wciągnąć maksymalnie w siermiężny tok życia na wsi, to bez wątpienia się to udało, ale kosztem uwagi widza, ziewającego między poszczególnymi segmentami istotnymi dla fabuły.

Pojawia się mnóstwo niespójności na płaszczyźnie językowej, kostiumowej i dramaturgicznej. Przede wszystkim język, którym posługują się bohaterowie, choć z początku posiada mnóstwo naleciałości gwarowych, z czasem upodabnia się do współczesnego. Z początkowym zamysłem używania gwary niektórzy aktorzy zupełnie sobie nie radzili, posługiwali się piękną artykulacją, a naleciałości lokalne czy gwarowe brzmiały sztucznie. Kostiumowo znów znajdujemy się w świecie trochę rozbitym, ponieważ większość kostiumów odpowiada temu, co jeszcze 30-40 lat temu można było obserwować w obrazie polskiej wsi. Częściowo w biedniejszych częściach Polski obserwować można nadal, kufajki, wełniaki, walonki, ale jednocześnie ornaty księży rodem z XIX wieku.

Zdecydowanie najwięcej problemów nastręcza jednak warstwa dramaturgiczna (za dramaturgię i adaptację odpowiada Tomasz Śpiewak). O rozwlekłości i monotonii akcji już wspominałem, ale w obrębie spektaklu często brakuje również spójności. Główny punkt zwrotny akcji, którym jest aresztowanie większości mężczyzn we wsi Lipce z powodu konfliktu o las, wspomniano w pierwszej części spektaklu, podczas wesela Boryny (Kajetan Wolniewicz) i Jagny (Justyna Litwic). Wówczas pojawia się wymowna scena, którą można określić ,,siekiery w dłoń, dziedzica goń”, po czym nic się nie dzieje. Przechodzi się nad tym faktem do porządku dziennego, wszyscy bohaterowie nadal występują w akcji, rozwija się ona jakby pomimo tego. Dopiero po antrakcie okazuje się, że w samej rzeczy coś się wydarzyło. Chłopi siedzą w więzieniu, a Boryna dogorywa w tle sceny. Uderzyło mnie również to, że w tekście zamiennie pojawia się mowa o rublach i złotych, jakby twórcy nie mogli się ostatecznie zdecydować ani na płaszczyźnie kostiumowej, ani językowej, ani dramaturgicznej, gdzie tak naprawdę ma miejsce akcja dramatu.

Dosyć ciekawym rozwiązaniem jest trzymanie się zasady niepokazywania scen krwawych na oczach widowni. Wszystkie brutalne wydarzenia dzieją się za kulisami, poza akcją spektaklu (jak wspomniany już bunt przeciwko wycinaniu lasu), czasem dostęp do tych wydarzeń widzowie mają jedynie słuchowo (bójka Boryny i Antka – w tej roli Piotr Frasanowicz – oraz lincz na Jagnie). W finale jednak następuje złamanie tego pomysłu: na scenie pojawia się skatowana Jagna, a całość tego pierwotnego zamierzenia, by odstąpić od przedstawiania brutalizmu, staje się bezprzedmiotowa.

Kilka ciepłych słów mogę powiedzieć za to o niektórych aktorach i rozwiązaniach reżyserskich. Najbardziej naturalnymi i przekonującymi postaciami w spektaklu były żona Antka Boryny, Hanka (Weronika Kowalska), i baba proszalna Jagustynka (Małgorzata Kochan). Weronika Kowalska spektakl przeszła zgodnie z jego estetyką i rozwlekłą dramaturgią, cierpliwie, spokojnie, dokładnie tak, jak można sobie wyobrazić mieszkankę zapadłej wsi, żyjącej swoimi problemami od wiosny do wiosny, zaciętej przeciwko wrogom, nieugiętej w działaniach, ale w jakimś sensie życzliwej. Małgorzata Kochan już w spektaklu ,,Prezydentki” miała okazję pokazać, że świetnie rozumie dramat osoby wyzyskiwanej i zaszczutej, potwierdziła to właśnie w tym spektaklu, w którym jej postać znosi w ciszy wszystkie upokorzenia. Interesująco ukazana została scena erotyczna pomiędzy Antkiem i Jagną – nie wprost, dopiero po chwili można było się zorientować, o co tak naprawdę chodzi. Efekt był z jednej strony ,,grzeczny”, a z drugiej wyraźny i niepozostawiający wątpliwości. Niestety, ten pomysł, zastosowany jedynie raz, ponownie zszargano pod koniec spektaklu, w chwili zbliżenia Jagny i wikarego (Mateusz Trzmiel), choć tam mógłby się nie sprawdzić z uwagi na kontekst sceny. I jeszcze gwóźdź programu, czyli Pies Sójka (występujący w roli Psa Łapy). Tak drogi czytelniku, w sztuce pojawił się pies: żywy, wesoły, merdający ogonem pies, który od czasu do czasu kręcił się po scenie. Celu tego wystąpienia niestety nie jestem w stanie zrozumieć, ale była to jedna z najbardziej komicznych postaci w całym tym dramacie – tak jak często nasi pupile rozjaśniają ponure dni.

Pomijając jeszcze pewne kłopoty techniczne z nagłośnieniem, spektakl ma niestety liczne wady, niespójności, ogólnie nie sprawia wrażenia produkcji gruntownie przemyślanej w swoich środkach wyrazu. Jednocześnie kładzie bardzo duży nacisk na to, co się oczywiście w spektaklu musiało pojawić, to znaczy krytykę stosunków społecznych i Kościoła Katolickiego. Te elementy były bardzo wyraźne, ale o całej tak istotnej w teatrze reszcie, jak mi się zdaje, zapomniano.

fot. Jeremi Astaszow

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,