Recenzje

Ciało jako krew

Maciej Lewandowski: Cienie Nowego Orleanu. Foksal, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Trzeba bardzo lubić krwawe thrillery, żeby ucieszyć się tym, co proponuje Maciej Lewandowski. Jego tom “Cienie Nowego Orleanu” zaprzecza wszelkim zasadom stopniowania napięcia. Autor w trochę szkolny sposób podchodzi do wybranego przez siebie tematy, wydaje mu się, że wystarczy połączyć systematyczne i metodyczne zadawane bez sensu (albo w imię “wyższych”, niezrozumiałych dla ofiary i postronnych celów) cierpienie z seksualnymi podnietami lub dewiacjami, żeby wystarczyło za motywacje postaci. Tutaj ofiarami psychopaty są piękne młode kobiety – ich martwe ciała budzą grozę, ale też ogromny lęk. Torturowane za życia, musiały znosić ból ponad siły: na skórze mają głębokie rany od noża, wnętrzności wytrawił im kwas. Ich konanie jest w dodatku dokumentowane – bohater, który bada tę sprawę, będzie w pewnym momencie musiał obejrzeć to, czego wcześniej się jedynie domyślał, albo co usłyszał od patologa.

Obrazy przyprawiające o mdłości stanowią niemal sedno opisów, autor nie ma właściwie żadnego innego punktu zaczepienia, buduje ten świat tylko po to, żeby epatować złem i makabrą. Nie znajduje dla swojej powieści żadnego śladu normalności, żadnej odskoczni od dramatów. Do śmierci i seksu – czyli dwóch sił napędowych fabuły, ale do granic możliwości rozdmuchanych – dokłada jeszcze trzeci obowiązkowy składnik, obowiązkowy, gdy nie chce się prowadzić skomplikowanych charakterologicznych wyjaśnień. Część winy za zastaną sytuację zrzuca na fanatyzm religijny. Wprowadza motyw sekty – a to wystarcza za wszelkie tłumaczenia, w imię źle pojętej wiary można dokonać dowolnych okrucieństw i to nikogo nie zdziwi. Skoro jednak są już odwołania do kwestii paranormalnych, to furtka dla pojawienia się sił zła. Zupełnie jakby Lewandowski chciał jeszcze raz wstrząsnąć czytelnikami, ale nie ma już pomysłu, jak to zrobić.

Cały problem polega na złym wyważeniu proporcji. Autor jakby zapomniał o tym, że nie działa tu stopniowanie ilościowe – a jakościowe. Zaczyna z wysokiego poziomu (i nie chodzi tu o poziom literacki, tylko o poziom zła). Jeśli na samym początku zaszokuje odbiorców wizją okrutnie potraktowanych kobiecych zwłok, jeśli w turpistycznych obrazkach proponuje sceny nie do przyjęcia i nie pozostawia żadnego marginesu na ewentualne uzupełnienia – trudno się spodziewać, żeby w kolejnym ruchu wywołał następny (albo większy) szok, wprowadzając po prostu większą liczbę okaleczonych ciał. To nie tak działa, a jednak autor wierzy w podobne rozwiązanie. To, że wzbogaca naturalizm o upraszczane motywy płynące z przekonań – czy o ingerencję istot z zaświatów – również nie może wystarczyć.

Jeszcze jedno rzuca się w oczy podczas lektury, a z czasem trochę się rozmywa (i trudno stwierdzić, czy to autor wyrabia sobie styl, czy też czytelnicy zaczynają się przyzwyczajać do jego dydaktycznego imponowania innym wiedzą). Najpierw zabiera odbiorców do Dzielnicy Francuskiej i stara się, żeby zgadzały się wszelkie detale w nieznaczących opisach. Kiedy akcję przerzuca do Nowego Orleanu, próbuje stylizować (widać to zwłaszcza w stereotypowych obrazkach z farm). Nie jest w tym swobodny, nawet jeśli usiłuje być precyzyjny. Nie odpuszcza żadnego elementu, który buduje koloryt lokalny, skupia się na tym, zamiast na fabule. Mógłby też doprecyzować bohaterów trochę lepiej niż łamanym slangiem, nie wiadomo skąd, za to sprawiającym wrażenie kompletnie sztucznego i przypadkowego. W samych opisach jest Lewandowski szczegółowy do przesady, a przecież nie śledztwo się tu liczy, a mechanizm działania ludzkiego umysłu ogarniętego chorym pożądaniem. Słaba to powieść, może dlatego, że widać w narracji wysiłki autora.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,