Recenzje

CIAŁO MEDEI

„Materiały do Medei” Heinera Müllera w reż. Jakuba Porcari w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie – pisze Joanna Raba.

Już Eurypides nadał kolchidzkiej księżniczce pogłębiony psychologicznie rys, znacznie wykraczający poza jednowymiarowy obraz mitologicznej barbarzynki mordującej własne dzieci. Jednak Heiner Müller pisząc Gnijący brzeg. Materiały do Medei. Krajobraz z Argonautami jeszcze bardziej przekroczył ten punkt widzenia, odzyskując historię Medei na nowo – bez usprawiedliwień, bez wybielania.

Jakub Porcari, decydując się na adaptację tego bezkompromisowego tekstu, postawił przed Sandrą Korzeniak trudne zadanie. Materiały do Medei odegrane jako monodram stały się drobiazgowym, a przy tym wyjątkowo emocjonalnym studium kondycji kolchidzkiej heroiny, które aktorka przeprowadziła z wielkim wyczuciem i wrażliwością. Wściekłość, ból, fale zazdrości i nienawiści, pogarda wobec niewiernego męża; cały ten gąszcz uczuć – ludzkich, choć mało szlachetnych – znajduje u nas empatię. Nawet nienawiść do dzieci z powodu, tego że odmówiły okrucieństwa wobec przyszłej macochy brzmi przejmująco wiarygodnie, i choć wykrzyczana ze złością, prowokuje w nas zrozumienie. A zrozumienie wobec dzieciobójczyni wcale nie jest łatwe do wywołania. Już wtedy, gdy Eurypides wystawiał swoją Medeę, te niedostępne dla większości ludzi widownia uznała za niegodne litości.

Zresztą nie tylko emocje i impulsy Medei zostały dokładnie przemyślane przez artystów. Ciało i jego upadlająca kondycja, tak bardzo akcentowane u Müllera, również są świetnie rozegrane. Medea wychodzi do nas na scenę w znoszonym szlafroku, naciągniętej na głowę czapce, drepcze bosymi stopami poprzez scenę i popija kawę z kubka. Z czasem ten strój zamienia sukcesywnie na czarną, brokatową sukienkę, lakierowane szpilki, szminkuje się i spryskuje perfumami, przeczesuje rozburzone włosy. Podczas gdy prowadzi jednoosobową rozmowę ze swoim nieobecnym mężem, próbuje ratować swoją atrakcyjność i kobiecość. Jednak na nic się to zdaje. Jej ciało zarówno kulturowe jak i biologiczne jest już zużyte, a co najgorsze nieuszanowane, bezlitośnie wzgardzone. Widać to zresztą po plamach krwi na jej koszuli, które sama demonstruje. Medea oddała Jazonowi swoją kolchidzką tożsamość, młodość, rodzinę, nawet życie brata, którego sama brutalnie i krwawo zamordowała. Te wszystkie wyrzeczenia kosztowały ją więcej niż zwykły człowiek mógłby znieść. A jednak Jazon odchodzi do tej, której ciało nie jest zniszczone rodzeniem dzieci, poplamione krwią brata i rodaków, i która w przeciwieństwie do Medei nie zapłaciła żadnej ceny za tę miłość.

Wyraziste aktorstwo Sandry Korzeniak zdecydowanie sprostało wymagającemu tekstowi Müllera. Nie jestem jednak przekonana, czy tak samo dobrze spisała się w spektaklu Porcariego przestrzeń.

Scenografia Anny-Marii Kaczmarskiej wydaje się być oszczędnie, choć jeszcze nieascetycznie zorganizowana, dzięki czemu nie przytłacza ani monodramu ani samej aktorki. Tak więc Medea ma do dyspozycji niewiele sprzętów: obrotowe krzesło, kamerę, która nieustannie podgląda wszystkie jej czynności i swoje pudełko z kosmetykami. Widzimy nawet jakiś wieszak, na którym można odwiesić szlafrok. Medea owija się złotym, puchatym łańcuchem (być może niedoskonałą wersją złotego runa) pasującym bardziej na choinkę niż do jej negliżu i chodzi po scenie zasypanej kolorowymi strzępami przypominającymi konfetti. Czy to jakieś samotne resztki po sylwestrowej zabawie? Po niedoszłym weselu Jazona z córką Kreona?

Z jednej strony jest w tym jakaś konsekwencja; mamy przecież przestrzeń porzuconą i zużytą, będąca wcześniej miejscem radości i zabawy, teraz jednak wyeksploatowaną, i porzuconą podobnie jak Medea – takie małe, kolorowe pobojowisko po miniaturowym osobistym końcu świata. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że ten miniaturowy koniec świata nie jest wystarczający dla gęstego tekstu Müllera. Wręcz przeciwnie, wrażenie dnia poprzedniego zawęża swoją konkretnością i dosadnością to, co mogłoby pretendować do narracji wykraczającej poza indywidualną tragedię Medei. Tym bardziej, że jej imponujący, wspaniały monolog sugeruje bezczasowość – wieczne zawieszenie w tym nieszczęśliwym stanie.


Joanna Raba – studentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , ,