O spektaklu „Niepokój przychodzi o zmierzchu” wg Marieke Lucasa Rijneveda w reż. Małgorzaty Wdowik Wrocławskiego Teatru Pantomimy zaprezentowanym na 44. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych pisze Katarzyna Harłacz.
Spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy „Niepokój przychodzi o zmierzchu” jest inspirowany książką Marieke Lucasa Rijnevelda. Przedstawienie w reżyserii Małgorzaty Wdowik bezceremonialnie i dosadnie przedstawia historię rodziny widzianą z perspektywy 10-letniej dziewczynki – z jej dziecięcą naiwnością i niezrozumieniem świata dorosłych. Rodzice, niezdolni do zmierzenia się z bólem życia, nie dojrzeli do stworzenia zdrowej rodziny, a ich nieodpowiedzialność tragicznie wpływa na dzieci.
Akcja rozgrywa się w małej wiosce w Holandii, w rodzinie prostych rolników. W nieszczęśliwym wypadku ginie najstarszy syn. Rodzice nie potrafią się w tym nieszczęściu odnaleźć i wytłumaczyć trójce swoich młodszych dzieci, jak radzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby. Z czasem kolejne nieszczęścia nawiedzają rodzinę, tym razem dotyczące zwierząt hodowlanych na farmie – w wyniku choroby trzeba wybić całe stado. Przerażeni rodzice odczytują to jako bożą karę za grzechy, odcinają się emocjonalnie od siebie i pogrążają w wewnętrznej pustce. Stają się martwi za życia. Dzieci w tej sytuacji czują się zagubione. Stopniowo niszczone jest ich poczucie własnej wartości, biorą na siebie cały ciężar, którego rodzice nie byli w stanie udźwignąć. Sytuacje patologiczne w rodzinie coraz mocniej narastają.
Bohaterka-narratorka o imieniu Jas cały czas nosi zimową kurtkę. Nie chce jej zdjąć. Okrycie jest symbolem jej zamknięcia i uwikłań wewnętrznych, wołaniem o poczucie bezpieczeństwa, którego nie dają jej rodzice. Bardzo przerażający jest moment, gdy matka na siłę chce ściągnąć z dziecka kurtkę – tej przemocy nie towarzyszy muzyka, ani żaden dźwięk. Ich szarpanie się z początku wydaje się zabawą, droczeniem się. Dziewczynka biernie się broni, nie jest w stanie stanowczo, twarzą w twarz stanąć w swojej obronie. Matka, nie radząc sobie z dzieckiem, zaczyna je szantażować – ten szantaż wygląda przerażająco naiwnie, ale dla małego dziecka może być końcem świata.
Niewidziane dzieci nie mogą się prawidłowo rozwijać, ulegają patologii. Nie znajdując uwagi u dorosłych i ich zdrowych wzorców, poszukując różnych doświadczeń życiowych, nie odróżniają, co jest prawidłowe, a co nie. Weterynarz, który przychodzi doglądać bydło, nienaturalnie zdrowo adoruje Jas, a ona nie widzi w tym nic złego. Między rodzeństwem pojawiają się próby manipulacji i wzajemnego wymuszania swoich chorych fantazji i obsesji. Składanie ofiar jest sposobem na ubłaganie strasznego Boga za grzechy tego okropnego świata. Prymitywne rytuały, którym się poddają, są próbą odwrócenia złego losu, są iluzyjną potrzebą radzenia sobie z brutalną rzeczywistością – na tyle, na ile mają rozumienie tego świata wpojone im przez dorosłych.
W tej rodzinie bydło miesza się z dziećmi, a czasami jest wręcz ważniejsze od nich. Przerażająco zostało to pokazane, gdy rodzice swoją pracę w oborze, związaną z hodowlą i pielęgnacją krów, przenoszą na dzieci – stają się w ten sposób swoistym symbolem bydła. Wszystko jest w tej rodzinie na opak, niejasne i zagmatwane, a podstawowe wartości się mieszają.
Spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy bardzo wyraźnie pokazuje przerażenie, napięcie, chłód emocjonalny i odcięcie od siebie członków rodziny. Schizofreniczne zachowania bohaterów, absurd sytuacyjny i dziwne gesty zostały podkreślone mroczną elektroniczną muzyką lub co jakiś czas wybrzmiewającym dźwiękiem pasterskiego dzwonka dla bydła. Samotność i chłód – zarówno fizyczny, jak i emocjonalny – są wyczuwalne poprzez dziwne, niewspółmierne do sytuacji zachowania i poprzez scenografię, która nie sugeruje ciepła ogniska domowego, a bardziej przypomina oborę niż dom rodzinny. Siano i trociny brudzą podłogę, wszędzie jest bałagan i niechlujstwo. Stojące rzeźby zwierząt, nienaturalnych kształtów (autorem jest Jan Baszak), lub poruszający się chyłkiem schylony człowiek z nałożoną na twarz maską królika, są niepokojącymi swoim istnieniem symbolami – pokazują przenikanie świata zwierząt i ludzi, świata żywych i martwych. Pomiędzy tymi artefaktami znajduje się klatka ze szkła, w której w surrealistycznym ruchu poruszają się aktorzy. Szklane pomieszczenie wyraża zamknięcie, życie w klatce iluzji i chorych myśli. Wszystko to daje wrażenie nierealności, chłodu emocjonalnego i odcięcia od swego wnętrza.
Wyraziście i przerażająco dosadnie została ukazana sztuczność świata rodziców i iluzja ich słabej wiary – wiary wynikającej nie z głębokiej duchowej potrzeby i ufności w Siłę Wyższą, ale z nagromadzonych schematów, chorych przekonań o nieuniknionych karach od Boga. Wiara rodziców okazuje się tak słaba, że w obliczu wyzwań życiowych zapada się zupełnie ich świat. Prawdopodobnie nie zostali obdarzeni zdolnością zrozumienia sensu życia przez swoich rodziców, którzy byli pochłonięci trudnościami wiejskiego życia codziennego. Teraz nieświadomie przekazują ten sam bagaż swoim dzieciom. I koło życia kręci się dalej.
Spektakl obfituje w symbolikę, w niewypowiedziane wprost słowa, zamiast tego wyrażone paranoidalnymi sytuacjami. Brutalnie pokazana prawda jest bardzo prowokująca, porusza aż do głębi. Cały zespół wspaniale kreuje swoje role, zwłaszcza młodziutka Urszula Kuśnierz, która swoim ciepłym, dziecięcym głosem komentuje sytuacje – i jest drugą, obok głównej aktorki Agnieszki Dziewy, osobą grającą postać Jas. Dziwne, charakterystyczne postawy, odrealnione ruchy i gesty pantomimiczne silnie oddziałują na wyobraźnię. Anna Nabiałkowska jako matka porusza się nieustannie z nienaturalnie przygarbionym kręgosłupem, obrazując swoje przytłoczenie ciężarami życia i zamknięcie w swoim świecie. Jan Kochanowski jako ojciec wspaniale operował dziwnymi, paranoicznymi ruchami, dając wrażenie wstrząsu, odcięcia się od rzeczywistości i bliskich. W ten sposób powstał fantastyczny, bardzo poruszający spektakl, mówiący o tym, jak ważne jest świadome rodzicielstwo, praca z traumą i trudnymi przeżyciami życiowymi – bo kiedy dzieci nie otrzymują solidnego wsparcia od rodziców i bliskich, mogą później same tworzyć patologiczne społeczeństwo.
fot. Natalia Kabanow