Recenzje

Cienka granica

„Diabły” wg „Matki Joanny od Aniołów” Jarosława Iwaszkiewicza w reż. Agnieszki Błońskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie – pisze Maria Dworzecka

W opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza „Matka Joanna od Aniołów” opętanie przez diabły stanowiło dla tytułowej bohaterki jedyną możliwość wyrażenia siebie, wyjście poza schemat, ponad szarą przeciętność. Zaznaczenie swojej obecności i możliwość zabrania głosu. Wydaje się, że wystawiane w Teatrze Powszechnym „Diabły” Agnieszki Błońskiej mają spełnić podobną rolę. Diabeł jest aniołem, ale tym, który się sprzeciwia. Narusza i przekracza granice, a Błońska wykorzystując postaci demonów w swoim spektaklu, celowo te granice zaciera. Realizacja Teatru Powszechnego zmierza jednak w odmiennym kierunku, niż mogliby spodziewać się ci, którzy znają pierwowzór. Choć nadal fundamentalne pozostaje pytanie o to, czy na pewno to diabeł jest zły?

Przyjmując optykę twórców, ogniskujących całość problemu wokół pozycji kobiety, przyjrzeć można się współczesnej strukturze społecznej, wciąż dalekiej ideału. Nic nie pozwala na dookreślenie sytuacji tak dobrze, jak zarysowanie wyraźnych granic. Tak też pierwszym rozgraniczeniem, które rzuca się w oczy, jest zaakcentowanie wyraźnego podziału na świat mężczyzn, ten uprzywilejowany, i na świat ułomnych z natury kobiet. Mimo odniesień do poniżających je słów św. Tomasza z Akwinu pamiętać trzeba, że przecież sam Arystoteles postrzegał kobiety jako okaleczonych mężczyzn. Ich istnienie stanowi naruszenie porządku świata i jest już odchyleniem od normy. Jedyną słuszną formę funkcjonowania społeczeństwa stanowi patriarchat, w którym mężczyzna jest koroną stworzenia. Z przekory twórców jedynym momentem jego obecności w spektaklu jest pełne furii wystąpienie kościelnego hierarchy, nawołującego do obrony przed bliżej niezdefiniowanym złem. Pod koniec płomiennej przemowy widz zauważa, że w odmiennej przestrzeni stoją półnagie kobiety, niczym opętane siostry z Ludynia. Jednak tuż po scenie wprowadzenia bohaterek jakakolwiek tożsamość płciowa postaci zostaje odrzucona. Wydaje się, że zabieg upłynnienia granic pomiędzy płciami ma pozwolić na w pełni zobiektywizowaną wypowiedź, odnoszącą się do niecierpiących zwłoki problemów społecznych, choć paradoksalnie jedyną istotną i palącą kwestią reżyserka wraz z dramaturżką czynią sytuację kobiety w kulturze zachodnioeuropejskiej, w kontekście przeżywania przez nią własnej seksualności. Okazuje się jednak, że to płeć kobiecą stawiają na piedestale. Kobiecy orgazm traktują jako kwestię i sprawę polityczną, tym samym niezamierzenie banalizując problem, o którym chcą mówić, a nawet więcej – który chcą wykrzyczeć.

Błońska wraz z Wichowską tworzy spektakl, który ma stanowić manifest feministyczny, przy czym za kobiecość uznają najwyższą formę przeżywania człowieczeństwa, w pewien sposób rekompensując wszystkie krzywdy panującego od wieków patriarchatu. Z jednej strony pytają o równość, chcą zatrzeć granice pomiędzy płciami, z drugiej jednak uderzają w godność mężczyzn (i wszystkich innych płci kulturowych), doprowadzając do okrutnego wybrzmienia słów: „A jeśli nie masz cipki, to wyobraź sobie, że ją masz”. Poza tym, że diabły w kulturowej świadomości powszechnie konotują z brudną seksualnością, to przede wszystkim wyobrażają rzeczywiste zło. Jednak równie dobrze odwołanie się do postaci diabłów może tutaj być przyczynkiem do wyzwolenia z utartych i krzywdzących struktur, zachowań i postaw. I właśnie dlatego, że diabły dają bohater(k)om możliwość sięgnięcia po wolność, stanowiąc zagrożenie wygodnych dla mężczyzn schematów, należy je egzorcyzmować (scena, w której reżyserka odważnie dialoguje z obrazem Kawalerowicza, balansując na granicy dobrego smaku). Twórcy podkreślają konieczność rzetelnej edukacji seksualnej, znaczenie kobiet w przestrzeni publicznej oraz konieczność realizacji ich pragnień wolności i niezależności. Jednak w momencie, gdy wszystko to dzieje się na tle pulsującej monumentalnej waginy (scenografia Roberta Rumasa) i przy dźwiękach wzmocnionych mikrofonami wibratorów, ich przekaz w pewien sposób staje się ordynarny i traci siłę. Próby przełamania tabu cielesnego, religijnego, społecznego i przekroczenia związanych z tym granic (wrażliwości? dobrego smaku?) nie osiągają zaplanowanego efektu.

Chaos interpretacyjny potęguje też powiązanie w sposób nieoczywisty, niemal niezauważalny ze sobą scen, z których każda mogłaby stanowić oddzielną etiudę z wariacją na temat diabłów. Są one niejednokrotnie brutalnie dosadne i nazbyt oczywiste. Sama forma spektaklu powoduje zatarcie się granic, przedstawienie składa się z poszczególnych, odrębnie dedykowanych scen-etiud, początkowo dość luźnych, czasem rewiowych, później jednak o coraz tęższej atmosferze. W miarę upływu czasu akcja ma coraz bardziej zadziorny, drapieżny obrót. Widzowie zachęcani są do stymulacji, wywoływani i dotykani przez roznegliżowanych aktorów. Przy tak zatartych dramaturgicznie i inscenizacyjnie granicach i niejednolitej narracji niezwykle szerokie pole do popisu mają aktorzy Powszechnego, prezentujący naprawdę świetną formę. Choć należy oddać gościnnie występującej Oksanie Czerkaszynie, że to ona najbardziej uwodzi publiczność. Zespół Powszechnego doskonale zna swoją widownię i to dla niej gra, a nawet razem z nią. Ta z kolei odwzajemnia energię i żywiołowo reaguje, podejmuje dialog. Można pokusić się o stwierdzenie, że „Diabły” bardziej niż spektaklem są performatywnym wydarzeniem publicystycznym. Widać, ze reżyserka pozostawia wiele swobody aktorom, którzy bardziej niż grają, performują swoje postacie i samych siebie na scenie. Nie brakuje również uwiarygodniających przekaz manifestu celowych i nieukrywanych dialogów prywatnych. Tutaj każdy jest mistrzem ceremonii, każdy jest matką Joanną, a przede wszystkim każdy jest diabłem. Wydaje się jednak, że twórcom mimo wielkich chęci, nadziei i aspiracji nie udało się stworzyć spektaklu będącego manifestem politycznym. Pod płaszczykiem odważnej formy chowa się brak badania i poszukiwania prawdziwych przyczyn zła, brak podejmowania dialogu i próby dojścia do sedna, a nawet dawania choćby ubogiej, ale jednoznacznej recepty na usankcjonowanie równości między płciami. Zamiast nich widz otrzymuje utrwalanie dość płytkich schematów w momentami wulgarnej formie.

Spektakl z dużą dozą prawdopodobieństwa nie stanie się wydarzeniem politycznym, nie otworzy nowej ścieżki dyskursu. Nie odciśnie się piętnem na obecnej sytuacji społeczno-politycznej. Co więcej, można mieć niejasne wrażenie, że nie tylko nie komentuje kwestii palących, co nawet jest w pewien sposób spóźniony, choć właściwie nie do końca też wiadomo w stosunku do czego. Atutem Teatru Powszechnego jest jego publiczność, ponieważ dzięki niej może pozwolić sobie na to, by powstał taki właśnie spektakl: zaadresowany do ściśle określonego widza, o określonej wrażliwości i poglądach. Nie należy więc pytać, czy aby na pewno w szerszym odbiorze w sposób właściwy wybrzmiewa w nim to, co rzeczywiście powinno było wybrzmieć. I czy tak powinien być rozumiany i prezentowany dojrzały feminizm. Można mieć obawy, że nie.


Fot. Magda Hueckel

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,