Joanna Rudniańska: RuRu. Nisza, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Joanna Rudniańska doskonale czuje się w odtwarzaniu spostrzeżeń dzieci – bez względu na to, w jakich czasach przyszło im dorastać i co odkrywać. Dziecięce wyznania mogą nie pasować do idei kolokwialnych dialogów, mogą być obarczone pewną sztywną konstrukcją, nie trafiać do przekonania scenarzystom, ale idealnie sprawdzać się w budowaniu porozumienia z czytelnikami. Bo w dziecięcych wyznaniach skrywa się prawda: niezależnie, czy odnosi się do spraw politycznych, społecznych czy do przemian widocznych dopiero z perspektywy czasu, dzieci trafiają w sedno.
„RuRu” Joanny Rudniańskiej to próba ocalenia tego, co konkretne, a przez dorosłych bagatelizowane, kiedy akurat przydałoby się ich wsparcie. Książka składa się z zestawu opowiadań – i, co ciekawe, kompozycja tomu sprawia, że pierwsze robią największe wrażenie, później już pomysł na utrwalanie komentarzy do rzeczywistości w wypowiedziach dzieci słabnie w swojej wymowie – wiadomo, że autorka będzie próbowała rozpracować kolejne tematy, że na warsztat będzie brać coraz cięższe znaczeniowo zagadnienia – ale już oczywisty dla odbiorców chwyt wpłynie na postrzeganie tego zabiegu. Bo Rudniańska nie próbuje za każdym razem zaskakiwać czymś innym. Owszem, szuka w tematach – ale nie w konstrukcji, a ponieważ na pierwszy plan w pierwszych historiach wybija się właśnie konstrukcja, przydałoby się ten element zróżnicować. Dzieci w „RuRu” konfrontują dzieciństwo w rodzinach żydowskich z tym, co umożliwił im albo utrudnił kraj – i z wielką historią. Nie wszystkie poddają się bez bólu przemianom, jeśli nawet podporządkowują się zaleceniom innych (często – z najbliższej rodziny), to przecież cierpią, skoro nie mają szans na poprowadzenie egzystencji według własnego systemu wartości. To autorka eksponuje, wybierając do biografii bohaterów fakty o dużej sile wyrazu.
Opowiadania o pożegnaniach, o tęsknocie, o utracie i o niemożliwych do zrealizowania marzeniach – i o życiu, które musi toczyć się swoim trybem, na przekór wszelkim przeszkodom. Joanna Rudniańska w „RuRu” obala mit sielskiego dzieciństwa. A może dla bohaterów dzieciństwo kończy się właśnie z chwilą odkrycia, że nie da się dowolnie kształtować rzeczywistości, że nie ma znaczenia, czego się chce – nawet potwory spod łóżka (kompletnie niepasujące do tej narracji) przegrywają w starciu z prozą życia. A jeśli piekło są w stanie zgotować członkowie rodziny, to dlaczego w ogóle mieć pretensje do wielkiej historii. Ta autorka stawia w narracji na precyzję w odwzorowywaniu gestów i otoczenia postaci, do tego dodaje wypowiedzi bezpośrednie – pobrzmiewające zawsze w podobny sposób, bez możliwości uzyskania efektu naturalności. Lekko przygnębiające, lekko nostalgiczne, dające do myślenia, ale wolne od prawdy w samym wydźwięku. „RuRu” to wyzwanie – mierzenie się z wciąż nierozpracowaną przeszłością, kłopot żydowskości, o której najpierw nie można było mówić, a potem – nie było komu mówić, zestaw przeżyć, które definiują człowieka – a o których nie da się wspominać bez żalu.