O spektaklu „Drama Club” w reż. Katarzyny Minkowskiej w Akademii Teatralnej w Białymstoku pisze Anna Katarzyna Dycha.
Zajęcia psychoterapeutyczne z elementami aktorstwa fundują sobie studenci i studentki IV roku kierunku aktorskiego białostockiej Akademii Teatralnej. Ich spektakl dyplomowy „Drama Club” to próba pokazania osób mierzących się z własnymi lękami i poszukujących swojej tożsamości.
To nie było łatwe zadanie. Reżyserka Katarzyna Minkowska pracująca z młodymi aktorami punkt ciężkości położyła na budowanie w grupie odpowiedzialności za proces twórczy. Jego podstawą było konstruowanie przez studentów precyzyjnych, indywidualnych portretów postaci. To aktorki i aktorzy krok po kroku tworzyli pełnowymiarowe postaci, które przeprowadzili następnie przez wiele działań improwizacyjnych. Kolektywnie też – pod okiem dramaturżki Joanny Połeć – pracowali nad scenariuszem.
Efekt? Próba pokazania osób mierzących się z różnymi problemami czy lękami, które chcą nawiązać relację z drugim człowiekiem. To także próba poszukiwania swojej tożsamości. Są też minusy. Spektakl roi się od dłużyzn, które sprawiają, że trwa – bagatela – 3,5 godziny (z przerwą). Ma też wiele scenariuszowych mielizn, w wielu momentach jest nużący. Nie wszyscy widzowie premiery (12 listopada) zdołali wytrwać do końca (przerwa została przewidziana po 2 godzinach). Może środki wyrazu, po które sięgnęli młodzi aktorzy okazały się nieco przestrzelone? „Drama Club” może być jednak propozycją dla tych widzów, którzy lubią niekonwencjonalne sceniczne rozwiązania.
Skonfrontować swoje lęki
Spotykamy się na zajęciach terapeutycznych z elementami aktorstwa, których uczestnicy odkrywają swoje lęki i problemy. Zajęcia prowadzi psycholożka Wiktoria Maria z przylepionym do twarzy uśmiechem. Pomaga jej tutor Alan, który „skończył finanse i pracował w korporacji”. Grupa, czyli tytułowy „club”, to cała gama barwnych postaci, które mierzą się z wieloma problemami. Trudności z komunikacją, odnalezienie się w społeczeństwie, nawiązywanie relacji, uzależnienia. Każdy przynosi swoje obawy, lęki, by skonfrontować je z innymi.
Uwielbiający gry komputerowe Adrian czasami nie odróżnia jawy od snu. Wycofana Lena mówi tak cicho, że prowadzący zalecają jej zwracać się do mikrofonu. Studiuje w Londynie, teraz ma dziekankę. Uwielbia gady – ma gekona Piotrka. Wolny czas spędza ze swoją dziewczyną. Ekscentryczny Lucjan prosi, by zwracano się do niego „per pan”. Z rozrzewnieniem wspomina dzieciństwo (urodził się w miejscu, gdzie rozciągał się krajobraz niczym z obrazów Caspara Davida Friedricha i rozbrzmiewała muzyka Wolfganga Amadeusza Mozarta). Potem zaczytywał się w prozie Tomasza Manna i Gustawa Flauberta. Pokochał operę – jego ulubiona to „Pierścień Nibelunga”. O wyjeździe na badania do Peru marzy studiująca geologię i archeologię Pela. Najmłodszy w grupie jest 17-letni Maks z Płocka – wielbiciel sportu i „Gwiezdnych wojen”. To zbyt przyziemne dla Emilii na co dzień zajmującej się fotografią i mierzącej się z „chorobą wielkich”, czyli chorobą afektywną dwubiegunową. Z kolei Milena walczy z kilkoma osobowościami. Gdy zasypia, nie pamięta co robiła. Wreszcie Ruta wciąż zadająca pytania i mówiąca nienaturalnie głośno. Na zajęcia przyszła z siostrą Marylą, nazywaną Marysią, która studiuje psychiatrię i podczas zajęć ma odbyć praktyki.
Terapia w realu i barwna podświadomość
Spektakl ma dwa plany. Pierwszy to realistyczny, czyli spotkanie grupy na zajęciach terapeutycznych. Przeszywające, ostre światło, jasne zasady spotkania, dużo pytań, wzajemne poznawanie się. To czas na terapeutyczne ćwiczenia, na konfrontacje, na wejście bohaterów w relacje. Im dalej w las, tym bardziej zaczyna iskrzyć. Różnice między uczestnikami terapii coraz bardziej dają się we znaki. Dochodzi nawet do tego, że nie wszyscy chcą kontynuować terapię. Górę biorą emocje, a bohaterowie nie szczędzą sobie wyzwisk.
Drugi plan to przestrzeń podświadomości. Sen jest czasem, kiedy do głosu dochodzą skrywane traumy. To przestrzeń dobra na to, by wejść w podświadomość postaci. W tej części spektaklu mieszają się środki wyrazu: obiekty ruchome, animacje, piosenki, rozbudowana choreografia. Rozbrzmiewa klubowa muzyka, widzów oślepiają światła stroboskopowe, a sceniczną przestrzeń spowijają dymy. Najjaśniejszym elementem jest tutaj partia Upiora w operze, którą pięknie fałszując, z wielkim patosem wykonuje Lucjan. Wspólnie z lalkową babcią wspomina też dzieciństwo.
Punkt wyjścia do rozważań
Jest w tym spektaklu improwizacyjny luz, ale są też momenty, kiedy widzowie mają wrażenie, że improwizacja wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli. Podczas gdy pierwsza część spektaklu jest oszczędna w środki i ma bardziej uporządkowany charakter (świetny fragment choreograficzny!), druga funduje feerię artystycznych barw. Za dużo grzybów jest w tym barszczu. A wtedy już łatwo zgubić właściwy przekaz. Z pewnością spektakl ten może być punktem wyjścia do rozważań na temat sposobów radzenia sobie z problemami, które mogą spotkać każdego z nas. Wypalenie, chroniczne zmęczenie, trudności z komunikacją – z tym mierzy się wiele osób. Przydałyby się reżyserskie nożyczki, poruszane tematy miałyby wtedy szansę wybrzmieć mocniej.
fot. Bartek Warzecha