Urszula Zajączkowska: Patyki, badyle. Marginesy, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Jeśli ktoś potrzebuje filozoficznych refleksji na temat życia roślin, Urszula Zajączkowska takich da mu aż w nadmiarze. Niewielka książeczka „Patyki, badyle” jest wypowiedzią uczonej (adiunkt w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW w Warszawie), która w pracach naukowych przybiera poważne tony i unika zabaw literackich, ale też przede wszystkim – opowieścią poetki, która tęskni za odwzorowywaniem emocji i uczuć towarzyszących przeprowadzanym doświadczeniom. Te dwa stanowiska dość trudno pogodzić, w dysertacjach naukowych nie ma na to miejsca, więc Urszula Zajączkowska realizuje się w roli literata w drobnych szkicach. Dla czytelników będzie to z pewnością doświadczenie zaskakujące: niewiele osób przed lekturą spodziewa się takiego stopnia „uduchowienia” pracy i pochylania się nad dolą roślin.
Nadrzędnym uczuciem staje się tutaj zachwyt. Autorka non stop pochyla się nad zjawiskami, które nie są możliwe do dostrzeżenia przez zwykłego odbiorcę: fascynują ją procesy i zachowania roślin, odkrycia czynione podczas standardowych badań, ale też momenty, w których rośliny odkrywają swoje piękno, mądrość, związek z kosmosem, czy po prostu sposoby na przetrwanie. W każdym momencie można znaleźć coś, co kojarzy się z jakimś elementem funkcjonowania wszechświata, rośliny stają się dla autorki odbiciem zagadek istnienia. Oznacza to automatycznie ciągłe przechodzenie albo w stan euforii, albo w zadumę, albo w przekonanie o własnej – ludzkiej – małości, jednak to akurat da się bez trudu wybaczyć. Zajączkowska ma pasję i tą pasją chce się dzielić. Zdarza się, że wybiera tematy kompletnie dla odbiorców niezrozumiałe: wplata do szkiców wykresy z badań albo komentarze sięgające głęboko do wiedzy biologicznej – na moment posługuje się hermetycznymi pojęciami albo nie do końca jasnymi dla przeciętego czytelnika wyjaśnieniami, zbyt fachowymi, żeby mogły się w codziennych obserwacjach przydać. Takie przeplatanie popularyzatorskich danych z mocno fachowymi uwagami mogłoby w normalnych warunkach rozbijać lekturę, ale w „Patykach, badylach” tego nie zrobi. Autorka bowiem w swoich wywodach staje się całkiem często egzaltowana – w zachwycie zapomina o całym świecie (poza roślinami), a wtedy traktuje się jej opowieść po prostu jak rodzaj poetyckiego wyznania, które wcale nie musi przynosić rzeczowych wiadomości i odpowiedzi na pytania, a dostarcza po prostu estetycznych wrażeń. Na tym będzie w dużej części polegać lektura tomu „Patyki, badyle” – to próba innego niż znane powszechnie podejścia do roślin. Urszula Zajączkowska zwierza się tutaj z przeżyć i przemyśleń, na jakie w pracy naukowej nie ma miejsca: może dzielić się choćby żalem z konieczności pozbawiania roślin życia, wtedy, kiedy musi coś pociąć na plastry, zniszczyć czy okaleczyć – żeby zrozumieć, jak chronić gatunek. Ten żal i zachwyt razem składają się na obraz wyjątkowy.
W tomie bardzo dużo jest zdjęć i materiałów graficznych, tyle że nawet uważne śledzenie tekstu nie zawsze pozwoli rozumieć, czym żyje autorka i skąd biorą się jej drobne radości i smutki. Nie jest to bowiem próba przetłumaczenia świata roślin na język zrozumiały dla szerokiej grupy odbiorców – raczej znalezienie ujścia dla stanów emocjonalnych, właściwe bardziej poezji niż narracji popularyzatorskiej. Chociaż zdarzy się w książce parę fraz wartych uwagi i zapamiętania – bo też pokazujących stosunek ludzi do flory (lub sugerujących, jakich błędów lepiej nie popełniać, żeby nie niszczyć przyrody).