O spektaklu W trawie. Laboratorium sensoryczne Alicji Morawskiej-Rubczak w reż. autorki w Teatrze Groteska w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
W trawie. Laboratorium sensoryczne to spektakl stworzony z myślą o absolutnie najmłodszej widowni (od 1. roku życia). Dzieci wraz z rodzicami zostają zaproszeni do niezwykłego świata przyrody, gdzie można śledzić życie mieszkańców łąki. Przedstawienie promowane jest jako seans, podczas którego dzieci będą mogły odbierać sztukę wieloma zmysłami. W teorii brzmi kusząco, a jak założenia twórców sprawdziły się w praktyce?
Zaczynamy na korytarzu. Do zebranych osób schodzą dwie aktorki (Oliwia Jakubik-Pękala i Diana Jędrzejewska-Szumska). Mają ze sobą szkła powiększające i torby pełne skarbów – kamieni z namalowanymi owadami. Rozdają je najmłodszym widzom, zapraszając ich do przyjrzenia się z bliska tajemniczym artefaktom. Spokojnym krokiem zmierzamy na górę (po drodze można dostrzec na schodach i innych elementach małe emblematy przedstawiające łąkowe robaczki). Przed wejściem do środka należy ściągnąć obuwie (ci, którzy chcą „doświadczać”) lub w nim zostać (ci, którzy chcą się „przyglądać”). Tuż przed pierwszym rzędem widowni rozłożono pufy, na których mogą rozgościć się najmłodsi.
Najpierw na scenę wjeżdżają trzy gabloty – w każdej z nich można obserwować mały fragment przyrodniczego świata. Aktorzy, (do wspomnianej wcześniej dwójki dołącza Paweł Mróz) ukryci za wspomnianymi pudłami, poruszają motylami, żukami, mrówkami dzięki czemu obrazy ożywają na oczach widzów. Poruszające się zwierzęta wyraźnie fascynują dzieci, które podchodzą pod gabloty, obserwują owady, a te najśmielsze zaglądają nawet „za kulisy” aktorskiej pracy. Drugi etap to pojawienie się większych rozmiarów owadów – muchy, chrząszcza błękitnego czy mrówki, które nieśmiało wędrują w pobliżu dzieci i jak to owady – albo nieporadnie przewracają się na grzbiet, albo uciekają spłoszone hałasem. Trzeci, ostatni etap ewolucji spektaklu to zamiana samych aktorów – na scenie pojawia się wielka, tajemnicza ćma (Diana Jędrzejewska-Szumska), Paweł Mróz przeobraża się w wielkiego chrząszcza a Oliwia Jakubik-Pękala staje się czarną mrówką. Tu warto docenić pracę ciałem aktorów i choreografię Moniki Kiwak. Występujący są niezwykle subtelni w poruszaniu się po scenie, ostrożnie płyną w przestrzeni wyimaginowanej łąki, uważnie stawiają każdy krok. Akcja przedstawienia toczy się tak, jak gdybyśmy co jakiś czas zwiększali zasięg szkła powiększającego – od małych robaczków po wielkie, ludzkie rozmiary. Towarzysząca temu wszystkiemu chillująca muzyka (Iwona Skv) dopełnia sielankę tej osobliwej fauny i flory.
Czy rzeczywiście jest to laboratorium sensoryczne? Wyłączając doznania dźwiękowe i kilka kamieni rozdawanych dzieciom na początku (mniejsze) i na końcu (większe, przypominające jajo dinozaura lub innego gada) – nie (kilka kępek trawy na wejściu nie uzasadnia ściągania butów). Zarówno przyglądanie się zwierzętom w gablotach, późniejsze obserwowanie ich większych wersji czy śledzenie poczynań aktorów, miało w założeniu charakter bierny. Dzieci, jak to dzieci – zachęcone na początku do obchodzenia gablot i zaglądania za kulisy rozkręciły się, biegały po scenie, wchodziły na scenografię, łapały aktorów za kostiumy. Gdyby taki był zamysł spektaklu – nie byłyby raz po raz „zachęcane” przez interweniującą obsługę widowni do powrotu na pufy. Taka sytuacja była do przewidzenia – dla najmłodszych nie ma półśrodków. W pewnym momencie zrobiło się dość chaotycznie a spektakl zamienił się w ostrożne lawirowanie między dziećmi, by któregoś nie przewrócić. Jeśli mieliśmy tylko cieszyć oczy, może wystarczył symboliczny płotek oddzielający „sensoryczną” część łąki od ich mieszkańców? Jeśli mieliśmy cieszyć głównie oczy i uszy, to może nazwijmy W trawie po prostu przedstawieniem i usiądźmy na fotelach?
Nie zmienia to faktu, że spektakl jest piękny pod względem estetycznym. Aktorom udało się zaczarować przestrzeń, przenieść widzów w mikrokosmos, którego na co dzień nie dostrzegamy. Za to należą się brawa, resztę można przecież dopracować.
fot. B. Ropski