O spektaklu „Melodramat” wg scen. i w reż. Anny Smolar w Teatrze Powszechnym w Warszawie pisze Reda Paweł Haddad.
Eksperyment nie zawsze musi się udać. To jest wliczone w sens tworzenia teatru. Bez eksperymentu nie byłoby Stanisławskiego, Brechta, Grotowskiego, DV8, Piny Bausch, Isadory Duncan, Niżyńskiego.
Niewyrażone emocje nigdy nie umierają. Zostają zakopane żywcem, aby powrócić później w znacznie gorszej postaci
Wchodzimy w otchłań. Każdy był kiedyś w takiej sytuacji. Ktoś przekracza nasze granice, czujemy, że to nie jest ok, czujemy dyskomfort, ale nie wyrażamy sprzeciwu, bo to nasz ważny współpracownik, szef, członek rodziny. Jesteśmy związani, zależni, splątani w sieci relacji i interesów. W idealnym świecie każdy dba o swoje granice, nie pozwala ich przekraczać, jest wyedukowany psychologicznie, rozpoznaje czerwone flagi, toksyczne zachowania, kocha siebie na tyle mocno, że nie akceptuje zachowań poniżej swoich standardów. W rzeczywistości zanim rozpoznamy czyjeś bagno często siedzimy już w nim po uszy. Nie wiemy kto jest katem, a kto ofiarą. Narcyz nie będzie aktywny bez enablującego go empathy-codependenta, najlepiej jeszcze z nieuświadomionym syndromem ratownika.
W tle są oczywiście nieprzepracowane emocje z dzieciństwa, a wszystko uaktywnia się dopiero gdy poznajemy tę osobę w bliskiej sytuacji i pojawia się krytyczne napięcie. Szczególnie w pracy artystycznej, realizowanej w zespole z innymi ludźmi trudno jest odciąć się od osobistych, intymnych stylów wrażliwości i mechanizmów obronnych. Środowisko teatralne także żyło jakiś czas temu dramą rozgrywaną między dwójką aktorów i zespołem. Przedstawienie zbierało dobre recenzje, ale atmosfera pracy była podobno koszmarna. Jakie jest rozwiązanie takich sytuacji? Rezygnacja z grania udanego przedstawienia czy trwanie w wiązaniu traumatycznym i szkodliwym psychicznie dyskomforcie?
Możemy odziedziczyć prawdziwe pole minowe traum
Melodramat Anny Smolar jest próbą rozmowy na temat takich uwikłań. Ten temat przewija się tu w różnych układach i kontekstach. Wyrażony w tańcu, cytacie z klasycznego filmu, sytuacji nierównowagi zaangażowania w związku, teatru w teatrze, w którym jedna z osób aktorskich jest alkoholikiem i nie zachowuje się profesjonalnie, ściągając morale zespołu i cały spektakl w swój mroczny dół dysfunkcjonalności.
Miej odwagę poznać siebie
Przyznaję się, że pomimo absorbującego początku przedstawienia, po zupełnie niespodziewanych i nieogranych problemach technicznych, nie potrafiłem pozwolić sobie na prowadzenie przez twórców w głębie ich przekazu. Zabrakło mi empatii dla kolejnej sceny z mruczącymi pod nosem aktorami, mruczącymi bardziej do siebie niż dla widzów, zabrakło dla scenografii, której metafory nie zrozumiałem i dla braku tempa w przedstawieniu.
Twardość ciała utwardziło dusze
Zapamiętuje się rolę zawsze przykuwającej uwagę Karoliny Adamczyk i Andrzeja Kłaka, przypominającego postać z kina francuskiej nowej fali. Obiecująca jest scena opowiadająca o przebiegu pracy na planie filmu Pętla Hassa oraz przypominający estetykę Piny Bausch taniec. I to właściwie tyle. Przyznaję się, że jestem współzależny od teatru i dlatego nie potrafiłem zrozumieć kolejnych nakładanych ram narracyjnych, przesuwania tożsamości jednej z postaci na inną, nie potrafiłem uchwycić ciągle zmieniającego się punktu odniesienia. Wiem, że to świadczy o moim braku wrażliwości i można przykleić mi etykietę pozbawionego empatii narcyza, ale potrzebuję więcej konkretu w teatrze.
fot. Magda Hueckel