O spektaklu dyplomowym „Prawiek i inne czasy” Olgi Tokarczuk w reż. Anny Sroki-Hryń, studentów IV roku kierunku aktorstwo teatru muzycznego Akademii Teatralnej, w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie, pisze Wiesław Kowalski.
Z półmroku i ciszy wyłania się czas i przestrzeń tego pełnego przeróżnej proweniencji rytuałów świata, z dźwięków, które będą naśladowały i przywoływały najbardziej charakterystyczne znamiona tego, co można w nim usłyszeć, zobaczyć, doznać i przeżyć. Z półmroku też wejdą w światło niejednoznaczni, pełni sprzeczności bohaterowie tej opowieści, ich działania odmierzające czas i znaczące miejsce własnych historii, które nam przedstawią. Maleńkie miasteczko położone gdzieś na peryferiach, między Taszowem a Kielcami, jest u Olgi Tokarczuk jednocześnie jakby epicentrum całego wszechświata. Wszystkie człowiecze niegodziwości i najbardziej płomienne ekscytacje będziemy tutaj oglądać jak pod lupą, co tylko wzmaga wagę najbardziej prostych pytań i ich ponadczasowy format. A życie mieszkańców Prawieku rozpostarte jest na emocjonalnie rozedrganych antypodach, na falach, które niosą obok siebie uczucia miłości i gniewu, czułości i pogardy, rozpaczy i potrzeby oczyszczenia, złamania winy i pokonania grzechu. Jak w teatrze pokazać ten mityczny czas, który jest naczelną determinantą Prawieku i ma wpływ na siłę i ciężar całego bagażu ludzkich doświadczeń, czas, który jest towarzyszem każdego pojedynczego człowieka i zbiorowości, z którą dzieli wspólny los, czas związany nie tylko z aktami liturgii i duchowych hierarchii, ale i samych przedmiotów, czas przyrody, który ma swój określony rytm, i na koniec czas Boski, który nad wcześniejszymi sprawuje władzę i tym samym jakby dzierży prym?
Tę wielowymiarowość czasu udało się doskonale i precyzyjnie wyeksponować w dobrze zakomponowanej adaptacji Anny Sroli-Hryń, która z podobnym rezultatem poradziła sobie również ze strukturą wielości wątków i ich spójnością. A nie jest to zadanie łatwe, zważywszy na fakt narracyjnej rozłożystości i plastyczności powieściowego języka oraz samej poetyki konstruowanych obrazów. Reżyserka w aranżowaniu całego ciągu narracyjnej różnorodności pasm, szlaków i osi postawiła na inscenizacyjny ascetyzm, nie pozbawiając jednak żadnej postaci możliwości mocnego okonturowania swoich bohaterów, zarówno jeśli chodzi o charakter, temperament czy amplitudę naturalnie eksponowanych emocji. Młodzi aktorzy dostali szansę zaistnienia w tym przedstawieniu jako pełnokrwiste postaci, wiarygodne, sugestywne w rozwibrowaniu przeżywanych dramatów czy chwil szczęścia. Zarówno w scenach dialogowych, jak i w monologach, kiedy ich sylwetki wydobywa tylko snop światła, ujmują sceniczną prawdą i wypływającą z ich wnętrza szczerością. Jest to wprost zniewalające i bardzo często również wzruszające. Z podziwem patrzy się jak potrafią samą umownością gestu oddać magię słów, które rodzą się w nich tu i teraz, jak mozolnie, bez cienia fałszu, dokopują się do najgłębszych sfer swojego pierwotnego, duchowego jestestwa. Wszyscy są tak samo przekonujący, tworząc kalejdoskop różnorodnych i wielobarwnych postaci, raz szalonych (znakomita rola Jagody Jasnowskiej jako Florentyny), pełnych namiętności (ekspresyjna Karolina Piwosz w roli prostytuującej się Kłoski i Natalia Stachyra jako Ruta), to znów ujmujących liryzmem czy refleksyjnym spojrzeniem na swoje życie i otaczający świat (rewelacyjna w roli Genowefy Olga Lisiecka), ułomnych (ujmujący spokojem Izydor w interpretacji Macieja Kozakoszczaka), uczuciowo zawikłanych (bardzo dobra w scenach choroby Ady Dec jako Misi) czy przepełnionych egoizmem (wyrazisty Juliusz Godzina).
Anna Sroka-Hryń znalazła bardzo dobry pomysł na rozgrywanie poszczególnych sekwencji w niemal pustej przestrzeni, na harmonijne łączenie niekiedy kilku sytuacyjnych planów, na unikanie dosłowności, na grę z rekwizytem, który tak jak młynek do kawy, zbita z desek skrzynka (z nich też zbudowana jest cała tylna ściana i ruchoma antresola, dające możliwość osiągania ciekawych refleksów świetlnych) czy rozwieszana pościel staje się dopełniającym tworzywem i towarzyszem toczących się wydarzeń. Wszystkie modyfikacje, jakim w tej rzeczywistości podlega społeczno-polityczny kontekst i relacje między protagonistami, konstruowane są zaledwie drobnym elementem kostiumu, zmianą światła albo innym usytułowaniem wciąż pozostającej w tyle jeżdżącej, wielofunkcyjnej platformy.
Wszystko elementy tego spektaklu, włącznie z organiczną choreografią Eweliny Adamskiej-Porczyk i pełną znaczeń muzyką Mateusza Dębskiego, doskonale budują charakter Prawieku jako, z jednej strony będącego w centrum miejsca uświęconego i wybranego, z drugiej najbardziej zwykłego i powszedniego. W inscenizacji Anny Sroki-Hryń, przemyślanej, malarsko pięknej i mądrej, poraża prawda i prostota, a także wiara w moc aktora (dawno nie oglądałem tak pięknie uruchomionego ciała nagiego mężczyzny), i to te atrybuty, jak się okazuje, są najlepszym punktem wyjścia dla formalno-tekstowych poszukiwań w teatrze.
Fot. Bartek Warzecha