Recenzje

CZAS NIEUMIERANIA

„Smutek i melancholia” B. Parka w reżyserii Piotra Waligórskiego na Scenie Przodownik Teatru Dramatycznego w Warszawie – pisze  Agnieszka Supińska

„Smutek i melancholia” B. Parka w reżyserii Piotra Waligórskiego, która swoją premierę miała na deskach sceny Przodownik Teatru Dramatycznego, to bolesna ilustracja paradoksu Achillesa i żółwia, w której w rolę wojownika wciela się czas. Kiedy smutek wyrywa nas z przyjętych społecznie ram i zostajemy w tyle, jakkolwiek staralibyśmy się powrócić na właściwe tory, zawsze pozostaje ta ledwo dostrzegalna odległość, która jest właściwie niemożliwa do pokonania.

Główny bohater, samotny żółw George (w tej roli Zdzisław Wardejn), przez swoją ociężałą naturę, żyje w zwolnionym tempie, zupełnie rozbieżnie od znanych nam miar czasu. Postawił stopę na ziemi i skończyła się epoka lodowcowa. Usiadł na łóżku – Rzym zbudowano, przeciągnął się – Rzym zniszczono. Zdaje się, że nim skończy się jego poranek, wszystkim innym skończy się świat. Jak budować codzienność w takiej izolacji, kiedy możesz tylko biernie patrzeć na wciąż umierające wokół ciebie życie? Z pewnością sytuacja głównego bohatera nie napawa optymizmem.

W naturalnym dla siebie żółwim tempie George usiłuje więc bezskutecznie dogonić rzeczywistość. Obok niego równolegle – znacznie szybciej –  biegnie czas, który oczywiście nie może się zatrzymać. Również dla żółwia, aby symbolicznie pozwolić mu umrzeć.

Spektakl jest wyraźnie podzielony na 4 części – „Samotność”, „Nienawiść”, „Depresja”, „Samouśmiercenie”, a widzowie z każdą kolejną minutą przedstawienia wchodzą coraz głębiej w emocjonalną pustkę głównego bohatera. Na scenie towarzyszy mu narrator (Waldemar Barwiński), który prowadzi publiczność przez historię żółwia, niejako wyjaśniając jego bolesne położenie. Nie wiemy, co ich łączy, w gestach postaci widać jednak pewną zażyłość i wzajemną sympatię. Czy w osobie narratora widzimy troskliwego Boga? A może historia jest znacznie mniej skomplikowana i bohater rozmawia sam ze sobą, konfrontując dawną młodość z doskwierającą starością i tęsknotą za śmiercią? To rozliczenie z życiem czy spowiedź? Oczywiście jest jeszcze trzecie wyjście, najbardziej przyziemne i smutne – w którym widzimy relację ojca z synem. Pierwszy zagubił się w życiu i tęskni za śmiercią, przepełniony frustracją niezrealizowanych marzeń (byłem najlepszym piłkarzem/najlepszym ręcznym piłkarzem/zdobyłem najwyższe trofea w tenisie/tenisie stołowym/golfie – byłem, czy mogłem być?), drugi zaś boi się naturalnej kolei rzeczy i czujnie patrzy na zasypiającego ojca, obawiając się ziszczenia jego tęsknot. Bo – umówmy się – kto wyspowiada się przed Bogiem, zajadając się w domu zupą?

Jesteśmy wyjątkowi – jak liczby pierwsze w zbiorze, które są stłoczone obok siebie, ale w głębi serca wciąż pozostają same. I niezależnie z kim dzielimy się naszymi największymi lękami, umieramy samotnie. Zwykle zupełnie niezgodnie z planem. Jesteśmy wyjątkowi i w tej swojej wyjątkowości koniec końców okropnie samotni. Jak słusznie zauważa główny bohater – życie nie toczy się kołem, lecz płynie strumieniem. Kiedy jakaś szansa przepadnie, nie będzie już możliwości, by z niej skorzystać. Pal licho, jeśli chodzi o okazyjną cenę domu, czy dobrą pracę. Ale jeśli temat dotyczy miłości życia, przegapienie takiej szansy jest dość przygnębiające. Człowiek nie jest przecież nieomylny. Zgodnie z tym założeniem, według twórców „ Samotności i melancholii”, życie jawi się jako z góry przegrane starcie z czasem.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,