O spektaklu „Pamiętnik” Jolanty Sakowskiej w ramach przeglądu „Teatr na faktach” w Instytucie Grotowskiego we Wrocławiu pisze Jarosław Klebaniuk.
Wydawałoby się, że dostaniemy historię, jakich tysiące zostało opowiedzianych przez ocalonych z Holocaustu. Jednak nie tylko treść tej opowieści, ale przede wszystkim środki, jakimi została zainscenizowana okazały się zupełnie niezwykłe. W świetnie wyreżyserowanym i zagranym spektaklu mogliśmy posmakować i nieoczywistych losów, i teatru najwyższej próby.
W ramach teatru dokumentalnego Jerzy Welter, autor scenariusza, sięgnął nie po zapis wypowiedzi, jak to miało miejsce w większości przedstawień wrocławskiego przeglądu, lecz po pamiętnik. Starannie wybrane z niego treści ułożyły się w spójną, fascynującą, chwilami zapierającą dech historię. Tekst źródłowy zapewne obejmował znacznie dłuższy okres, jednak my poznaliśmy losy kilku-, kilkunastoletniej dziewczynki tuż przed wojną, w jej trakcie i w pierwszych latach po. Mogliśmy wyobrazić sobie „zapach, który męczył” z warszawskiego getta, „trzy dni i dwie noce” w zatłoczonym wagonie w drodze z ogarniętej powstaniem stolicy do Pruszkowa, służbę u nieznanych ludzi w Krzeszowicach, ucieczkę do Krakowa, szczęśliwy pobyt w sierocińcu w Porąbce, pełne rozpaczy spotkanie z Matką.
Gdy mowa była o jeździe pociągiem, po scenie potoczyło się jabłko. Gdy łączono w szkole klasy, do podrzucanego kamyka, przed jego złapaniem, dobierany był z podłogi drugi. Gdy bohaterkę leczono z oparzenia wrzątkiem polewając tranem, jedynie głowa wynurzała się zza obrusu. Gdy padły słowa: „Rozdawano nas”, na scenie pojawiło się więcej światła. Precyzyjna reżyseria, dbanie o szczegóły, maksymalne wykorzystanie rekwizytów to – obok znakomitego, wyrazistego aktorstwa – cechy charakterystyczne „Pamiętnika”.
Początkowo wydawało się, że lektura małej ręcznie zapisanej książeczki zdominuje przedstawienie. Jednak scenografia przypominała, że sprawy rozwiną się inaczej. Wykorzystanie przestrzeni niewielkiej sceny Teatru Laboratorium budowane było wokół trzech miejsc: stolika, krzesła, szkatułki i jabłka po lewej, batutu pośrodku oraz wiadra z wodą, miednicy i kubka po prawej. Wszystko zostało zaplanowane, przemyślane i wykorzystane w poszczególnych scenach. Konstrukcja akcji i gra Klaudii Kący-Jasic magnetyzowały widzów do tego stopnia, że w chwilach ciszy słychać było muzykę z którejś z knajp wrocławskiego Rynku. Podgrywanie przez nią różnych postaci i bardzo precyzyjne posługiwanie się ruchem scenicznym, elementami scenografii i rekwizytami sprawiło, że monodram był prawdziwą teatralną ucztą.
Jednym ze smaczków był cytat z krewnej, bodaj ciotki głównej bohaterki: „Uroda to połowa szansy na powodzenie. Druga połowa to czułość i elegancja”. Dla takich nieoczywistych zestawień cech instrumentalnych w związkach warto sięgać po pamiętniki i ich sceniczne adaptacje.
Po spektaklu rozmawialiśmy z Elą o najbardziej chyba poruszającej scenie. Na samym końcu relacji to PCK znalazł matkę kilkunastoletniej autorki pamiętnika i gdy przywiózł jej córkę, spotkał się z opryskliwym oporem, a nie – radością. Nowy mąż był ważniejszy od własnego dziecka, a zaakceptowanie kłopotliwego członka rodziny zabrało mu, jak wynika ze wspomnień dziewczynki, dużo czasu. Ela stwierdziła, że nie tylko podczas wojny takie rzeczy się zdarzają. Sytuacja, gdy po rozwodzie jedno, a niekiedy oboje rodzice, nie chcą już dziecka z poprzedniego związku, jest niestety dosyć typowa.
„Spokojne dni są całym naszym światem”, dowiedzieliśmy się z pamiętnika, który miał zostać spalony, jak zażyczyła sobie pod koniec życia jego autorka. Odczytany dwa lata po jej śmierci, odkrył prawdę, która pewnie byłaby trudna do opowiedzenia. Bolesne wspomnienia niekiedy ożywają, gdy się je konfrontuje z nowymi osobami. Ich zrelacjonowanie wcale nie musi być oczyszczające. Badania psychologa Jamesa W. Pennebakera i współpracowników wykazały, że nawet samo terapeutyczne pisanie pełni pozytywną rolę, gdy się wywołującym negatywne emocje przeżyciom nada nowe znaczenie, zreinterpretuje je, przetworzy. Powtarzane jeden do jednego nie przestają męczyć. Odrzucenie przez matkę może stanowić trudną do przezwyciężenia traumę. Powierzenie jej pamiętnikowi wcale nie musiało pomóc.
Spektakl w reżyserii Jolanty Sakowskiej uznaliśmy za jeden z najlepszych, może i najlepszy z obejrzanych. Pośród ośmiu, które widziałem wyróżniał się aktorstwem, ale to bywało niezłe w innych produkcjach, organizacją sceny, lecz i ta miała konkurencję, staranną reżyserią, choć ta i w innych pokazach dawała znać o sobie. Nie miał sobie jednak równych, jeśli chodzi o spójność i moc opowiedzianej historii, starannie skrojonej na teatralną miarę, a podanej z zaangażowaniem i smakiem.
Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski