Recenzje

Czuły spektakl o zaopiekowaniu się sobą

O spektaklu KINO MORALNEGO NIEPOKOJU w reż. Michała Borczucha w Nowym Teatrze w Warszawie pisze Alicja Cembrowska.

A gdybyś miał policzyć, ile w życiu wydałeś na herbatę? Albo kawę. Lub inne używki. Spodnie. Waciki. Kosmetyki. Bułki. Masło. Mleko. Lodówki. Telewizory. Skarpetki. I majtki. A jeżeli nie wydawałbyś na nie nic? Byłbyś szczęśliwszy czy zasmucony? Pamiętaj, że za rzeczy płaci się życiem.

Piękny, melancholijny, przejmujący, świetnie zagrany i zrealizowany – tak najkrócej można opisać najnowszy spektakl Michała Borczucha. „Kino moralnego niepokoju” to dwie godziny wysmakowanej refleksji bez pseudointelektualnego bełkotu, górnolotnych założeń, pretensjonalnych haseł. To spektakl naturalny i szczery. Prosty, ale nie prostacki. Pomimo nostalgicznej i trochę depresyjnej atmosfery, przedstawienie ogląda się po prostu przyjemnie – wpływa na to zarówno oszczędna scenografia, efekty wizualne, muzyka, jak i umiejętności zespołu aktorskiego.

Głównymi inspiracjami dla Michała Borczucha i dramaturga Tomasza Śpiewaka były eseje XIX-wiecznego transcendentalisty, poety, piewcy powrotu do natury, Henry’ego Davida Thoreau „Walden, czyli życie w lesie” i jeden z najciekawszych nurtów w polskiej kinematografii, czyli kino moralnego niepokoju, a szczególnie „Amator” Kieślowskiego z 1979 roku. Z początku trudno wyobrazić sobie połączenie tak różnych tekstów kultury – jeden o szukaniu wyrazu artystycznego, tworzeniu, intelektualnej aktywności, „chwytaniu rzeczywistości na gorąco” za pośrednictwem kamery, społecznym istnieniu, pragnieniu „czegoś więcej”; drugi o powrocie do natury, zwróceniu się ku prostemu byciu w oddaleniu od innych ludzi i dóbr, które wytworzyły ludzkie dłonie i umysły. Punktem spotkania jest człowiek – istota społeczna. Kondensacja stanów, emocji, napięć, potrzeb. Borczuch i Śpiewak nie moralizują, nie wystawiają manifestu polityczno-ekologicznego. A tego ostatniego bałam się najbardziej. Obawiałam się papki, zbioru haseł i bohaterów, którzy będą rzucali banałami o erze smartfonów, tej okrutnej technologii, która nas od siebie oddala i polityce, która rozbija rodziny. Na szczęście obyło się bez nachalnych sugestii. W zamian twórcy postawili na nostalgiczne, niepewne, gorzko-słodkie, bo i smutne, ale niepozbawione humoru i ironii dialogi i obrazy.

Utwory Thoreau („Walden” i „O obywatelskim nieposłuszeństwie) należały do ulubionych lektur Christophera McCandlessa, podróżnika kojarzonego głównie za sprawą książki Jona Krakauera „Wszystko za życie” i filmu Seana Penna o tym samym tytule. Młody bohater nie rozstawał się ze zbiorem esejów, które powstały w trakcie samotnego życia w górskiej chacie nad jeziorem. Filozof krytykował w nich społeczeństwo konsumpcyjne, zobojętniałe, niezainteresowane własnym wpływem na niszczenie natury, egoistyczne, zepsute kapitalizmem. McCandless, jak i wielu przed nim i po nim, chciał żyć podobnie. W oddaleniu od tego, co destrukcyjne i niekorzystne dla człowieka. Niejednokrotnie nazywani szaleńcami, wariatami, umierali, goniąc za marzeniem – życiem w zgodzie z naturą, rytmem biologicznym, który zna każda istota na świecie. Tylko nieraz o nim zapomina, nieraz go nie słucha.

Wszystkie wspomniane postaci – czy to Thoreau, czy McCandless, czy bohater „Amatora” Tomasz Mosz – chcą odkryć czym jest, a czym może być „los człowieczy”. Próbują doświadczać, żyć poza społecznym schematem. Nie wybierają jednak metod radykalnych, nie stawiają na całkowite porzucenie zbiorowości. Smakują samotność, są indywidualistami, ale ich działania ostatecznie są nie tylko doświadczeniami osobistymi – tworząc, wytwory ich intelektu stają się dostępne są dla innych. I chyba większość z nas jest w stanie znaleźć w „Kinie moralnego niepokoju” cząstkę siebie. Tę, która chciałaby się schować, nakryć kocem, uciec przed całym światem, opowiedzieć o swoim zagubieniu, wykrzyczeć: „Nie rozumiecie mnie!”. To ta cząstka, która „pierdoły bierze za rzeczywistość”, która sama nie wie, czego chce. Wyraźnie pokazuje to scena, w której Filip Mosz zwraca kamerę na siebie. To moment, w którym mniej istotne jest to, co społeczne, światowe, ogólne. Ważne staje się to, co osobiste i indywidualne.

– Jeśli witasz dzień i noc z radością, a życie ma woń kwiatów i słodko pachnących ziół, jest bardziej płynne, gwiaździste, nieśmiertelne – to jest twój sukces. Największe zdobycze i wartości najtrudniej docenić. Łatwo wątpimy w ich istnienie. Zapominamy o nich. A one są najprawdziwszą rzeczywistością ­– pisał Thoreau, co obecnie może wydać się głupotą. Bo przecież bardziej niż wschodzące i zachodzące słońce, cenimy dobra bardziej uchwytne.

„Kino moralnego niepokoju” nieśmiało przypomina, że nie trzeba wpadać w skrajności, ale szukać odpowiedzi w sobie. To przedstawienie o zaopiekowaniu się sobą. To spektakl z rodzaju powracających – taki, którego tytuł jestem w stanie wymienić, jeżeli ktoś zapyta: „Co miałabyś ochotę dzisiaj obejrzeć?”.


Fot: Maurycy Stankiewicz

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,