O spektaklu „Motyle są wolne” Leonarda Gershe w reż. Jerzego Gudejki w Teatrze Gudejko w Warszawie pisze Wioleta Rosłoniec.
Na deskach Teatru IMKA odbyła się premiera spektaklu Teatru Gudejko, która zachwyciła przede wszystkim z uwagi na świetną grę aktorską – aż dla połowy obsady był to sceniczny debiut teatralny.
Już w „Małym Księciu” czytaliśmy, że najważniejsze jest niewidzialne dla oczu. W spektaklu „Motyle są wolne” widzimy to, o ironio, w sposób dokładny i wnikliwy, gdyż obserwujemy na scenie aż czworo ślepców, z czego tylko jedną osobę niewidomą.
Don to młody dorosły, wkraczający w samodzielne życie, o czym dowiadujemy się już w pierwszych minutach spektaklu. Przeprowadził się z podwarszawskiego Konstancina do mieszkania o ciekawym wystroju, zlokalizowanego na Pradze przy ul. Ząbkowskiej. Wychowany przez nadopiekuńczą matkę, w ten sposób buntuje się przeciwko dalszemu życiu pod nałożonym nad niego kloszem. Kiedy poznajemy Dona, widzimy wysportowanego młodzieńca z zamiłowaniem do muzyki. O tym, że postać grana przez Chrisa Cugowskiego jest niewidoma, dowiadujemy się w formie żartu sytuacyjnego…
Niewidomy, ale nie ślepy
… a wszystko zaczęło się od Sąsiadki. Hałaśliwej Jill, która wpadła na kawę. Nowa lokatorka zza ściany, grana przez Wiktorię Koprowską, to energiczna młoda kobieta wyłamująca się konwenansom. Mimo młodego wieku jej przeszłość pełna jest barwnych doświadczeń, które wydaje się przyjmować z dużą lekkością. Przyszła na chwilę – wypić kawę, porozmawiać, zapalić papierosa… i wtedy, właśnie gdy zmieniła położenie popielniczki, dowiedziała się, że jej sąsiad, strząsający popiół na stół, faktycznie nie widzi. Jednak wraz z upływem kolejnych minut spektaklu coraz lepiej rozumiemy, że to nie on jest prawdziwym ślepcem w tym duecie.
Jill, czyli Julia Garbarczyk, a właściwie Pani Bębenek, ma zaledwie 19 lat, a już zdążyła wyprowadzić się z domu, wyjść za mąż, rozwieść się, przeprowadzić do Warszawy (po drodze z Gdańska do Krakowa), a przy tym wszystkim nie stracić beztroski. Bardzo jednak pozornie. Postać, w którą wciela się Wiktoria Koprowska, to w gruncie rzeczy dziewczynka, uciekająca przed miłością – nieumiejąca przyjąć bycia kochanym ani kochać. Młoda aktorka świetnie oddaje tę energię – nieskalanej myśleniem twarzy, niezaprzątniętej problemami głowy. Dziewczyny żyjącej z chwili na chwilę, pędzącej przed siebie, a tylko pozornie do przodu. Będącej ulotnym motylem.
Usidlić motyla
Jill to postać przeciwstawna zarówno dla głównego bohatera, którym jest niewidomy Don, jak i dla jego apodyktycznej matki Florentyny. Chris Cugowski dobrze wciela się w rolę niewidomego młodzieńca. Nie widzi on nie tylko zewnętrznego świata, lecz także złotej klatki, w której zamknęła go matka. To dzięki miłości dostrzega, że może być pewnym siebie człowiekiem, nawet jeśli nie zostanie pilotem myśliwca. Ilu z nas zostanie? Przewrotnie jednak nie zauważa – nie ze względu na brak zmysłu wzroku, a na brak doświadczenia z kobietami – jak trudno jest usidlić motyla, którym jest Jill. Nie widzi, że dla niej życie trwa teraz, bez chwili refleksji nad tym, co było lub będzie. Dla niewidomego, który przelicza swój świat na kroki do pralni, to rodzaj ekscentryzmu nie do wprowadzenia w codzienność.
Jednak nie tylko Jill jest motylem. Dla przeciwwagi wyfruwający z rodzinnego gniazda Don nie zauważa, kiedy z poczwarki przeobraził się w motyla, który nie potrzebuje już chować się w kokonie, jaki zbudowała mu matka (Agnieszka Pilaszewska).
W moim odczuciu spektakl dużo zyskuje na dostosowaniu akcji do realiów warszawskich. Pozwala to widzowi utożsamić się z bohaterami lub przynajmniej dostrzec w nich swoich sąsiadów. Minusem sztuki jest jednak skumulowanie akcji do jednego dnia. W ten sposób traci ona na wiarygodności. No ale… rozumiem potrzebę teatru.
Warto zobaczyć spektakl Teatru Gudejko pt. „Motyle są wolne”, wystawiany na deskach Teatru IMKA. To nowa, świetna pozycja w warszawskim repertuarze.
fot. mat. teatru