O spektaklu „Seks dla opornych” Michele Riml w reż. Pawła Szumca – Ave Teatr z Rzeszowa – pisze Artur K. Dormann.
O problemach małżeńskich powstała nieskończona ilość spektakli. Część z nich była utrzymana w tonie łzawo-dramatycznym, inne wyróżniały się komediowym zacięciem, a jeszcze inne zabrnęły na psychologiczne moczary, gdzie grunt bywał zdradziecki i pełen pułapek, bo o tak skomplikowanych sprawach trudno jest pisać, a jeszcze trudniej role takie zagrać, nie popadając w banał.
Czy ta sztuka udała się reżyserowi i aktorom z Ave Teatru?
Stworzony niedawno przez grupę zapaleńców nowy punkt na kulturalnej mapie Polski, dał się zauważyć widzom i krytykom jako kontynuacja znanego już „Bo Tak`a”. Zespół wziął na warsztat farsę Michele Riml pod tytułem „Seks dla opornych”. I pokazał klasę.
Tekst opowiada o parze, która przeżyła ze sobą dwadzieścia pięć lat. Alice i Henry`ego poznajemy w pokoju hotelowym, gdzie ich pogrążone w rutynie małżeństwo ma przejść swoistą terapię. Przewodnikiem w próbie ożywienia wygasłej namiętności jest poradnik pod znaczącym tytułem „Seks dla opornych”.
Zawarte w książce rady oboje starają się wprowadzić w życie, ale nie bardzo im się to udaje. Powodem ich porażki jest to, co paradoksalnie staje się mocną stroną spektaklu. Brak owego „ognia” w związku jest spowodowany czymś znacznie poważniejszym – mentalnym rozwodem. Wychowali troje dzieci i nagle ocknęli się – każde w innym punkcie. Alice marzy o powrocie do romantycznych początków, o odkrywaniu nowych doznań i poszukiwaniu zapomnianych uczuć. Henry natomiast pragnie świętego spokoju, własnej przestrzeni i poukładanego życia. Ich rozbieżne oczekiwania stanowią przyczynę problemów, których nie da się rozwiązać za pomocą „ szybkiego numerka” czy kolejnej awantury, bo Alice i Henry ze sobą rozmawiają, choć absolutnie się nie rozumieją.
„Seks dla opornych” to znakomita rozrywka, a jej siła tkwi w kreacjach aktorskich. Beata Zarembianka jest Alice – nieco zagubioną, z trudem mówiącą o swoich potrzebach kobietą, która próbuje uratować – w końcu całkiem niezły – związek przed demonem nudy. On – Dariusz Niebudek czyli Henry, to wytrącony ze swoich kolein mężczyzna, który nagle dowiaduje się, że w życiu nie chodzi wyłącznie o zapewnienie dostatniego życia rodzinie.
Reżyser Paweł Szumiec mógłby z łatwością sprowadzić spektakl wyłącznie do „pikantnych” aluzji i erotycznych podtekstów, na szczęście udało mu się – także dzięki fantastycznej grze aktorów – pogłębić temat przy jednoczesnym zachowaniu jego komediowego charakteru. I dlatego – jak na prawdziwą farsę przystało – widzowie wychodzą po półtorej godzinie rozbawieni, mimo że w duchu powtarzają nieśmiertelne słowa Mikołaja Gogola – Z czego się śmiejecie? z siebie samych się śmiejecie!
Fot. Jeremi Astaszow (Astashow Studio)