O BURZY wg Wiliama Szekspira w reż. Grzegorza Jarzyny w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie pisze Agata Łukaszuk.
Szekspirowska „Burza” to drugi w tym roku spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Po prezentowanej na Scenie 210 premierze „Świętej Joanny” w reżyserii Moniki Strzępki, na Scenie Eksperymentalnej pokazano „Burzę” według Szekspira. Tym razem do pracy nad przedstawieniem wieńczącym studia adeptów aktorstwa zaproszono Grzegorza Jarzynę. Tekst słynnego stradfordczyka osadził on w czasach przyszłych w stosunku do naszej współczesności, w rzeczywistości post-ekologicznej, w której ludzkość chce rozpocząć życie w nowych, niebinarnych realiach, mając już za sobą doświadczenie katastrofy ekologicznej. Temat troski o środowisko obecny już zresztą również w pierwszym tegorocznym przedstawieniu dyplomowym — wyświetlane są w w nim choćby fragmenty filmików, w których Greta Thunberg bije na alarm mówiąc o nadciągającej nieuchronnie ekologicznej tragedii.
Przed wejściem do sali teatralnej widzom rozdawane są białe kombinezony lub fartuchy, które prawie wszyscy posłusznie wkładają. Stroje te przypominają skafandry kosmonautów wyruszających w podróż w przestworza. Przywodzą też na myśl kostiumy bohaterów serialu „Czarnobyl”. Gdy obsługa otwiera drzwi do sali teatralnej okazuje się, że wyciemniona przestrzeń po brzegi wypełniona jest białym dymem, który do zera ogranicza widoczność. Widzowie są więc kolejno wpuszczani do sali i prowadzeni przez wyposażonych w latarki pracowników. W gęstej mgle trudno znaleźć ustawione w różnych częściach sali podesty z miejscami. Wśród publiczności panuje dezorientacja, chciałoby się uciec z tej klaustrofobicznej i dusznej przestrzeni, ale po chwili nie wiadomo już nawet którędy kierować się do wyjścia — nie widać absolutnie nic. Uczucie dyskomfortu jest coraz większe, u niektórych osób spowoduje wręcz atak paniki — można poczuć się jak w pułapce, z której nie da się uciec, a jeśli ktoś chciałby choćby spróbować odnaleźć drogę do wyjścia, musiałby w tym celu przemierzyć całą przestrzeń gry. Wreszcie na scenie pojawiają się aktorzy, ledwo dostrzegalni wśród gęstego dymu. Ubrani w identyczne skąpe białe stroje są nie do rozróżnienia: majtki, zabandażowane piersi, elastyczne opaski na stopach, pobielone włosy (kostiumy i charakteryzacja: Anna Axer Fijałkowska) — każdy z nich wygląda tak samo. Rozpoznanie aktorów utrudnia także brak na stałe przypisanych ról — na zmianę i poza płcią wcielają się oni w kolejne postaci. Gdy oświetleni jarzeniowym światłem pojawiają się w drzwiach prowadzących w przestrzeń gry, wyglądają jak bohaterowie filmu „Seksmisja”. Nie wiadomo, kim są i po co przybyli, czy to jeszcze ludzie, czy już androidy i dlaczego mówią tekstem Szekspira. Dziwna jest ta wyspa przyszłości i jej mieszkańcy. Miranda staje się tu nagle Arielem, Ariel staje się Prosperem, obserwujemy kolejne wcielenia Kalibana, Ferdynanda i pozostałych rozbitków, a za zmianami ról nie sposób nadążać. Z jednej strony buntują się przeciwko rządom Prospera i chcą wyswobodzić się spod jego panowania, z drugiej — mamy do czynienia z jednym zbiorowym „ja”, w którym Prosperem jest po trosze każdy z bohaterów. Odróżnienie aktorów i aktorek staje się właściwie niemożliwe, zwłaszcza przy tak licznej obsadzie (w spektaklu bierze udział 13 osób). W rezultacie łatwo pogubić się w tym chaosie.
Zazwyczaj spektakle dyplomowe to okazja, by studenci aktorstwa mogli zwrócić uwagę na swoje talenty i zaprezentować swoje szczególne zdolności. W „Burzy” aktorzy nie mają ku temu sposobności. Wszyscy stanowią jakby jeden organizm i tworzą zespół. I choć warto docenić ich kolektywna pracę, niestety trudno dostrzec tu indywidualne talenty, a jeśli już któryś z młodych artystów prezentuje podczas spektaklu umiejętność choćby śpiewu, gry na perkusji czy klawiszach, trudno go rozpoznać i dopasować imię i nazwisko aktora czy aktorki.
Również sam tekst w przekładzie Barańczaka nie wybrzmiewa tutaj z właściwą mu siłą, a to między innymi za sprawą słów dopisanych do oryginalnego tekstu „Burzy”. Najbardziej jednak zastanawia wykorzystanie styropianowego granulatu w scenografii tego nawiązującego do ekologii spektaklu. Aktorzy tarzają się w tych plastikowych kulkach, są nimi oblepieni, przez co stają się jeszcze bardziej do siebie podobni. Nie to jest jednak największym problemem. Po zakończeniu spektaklu, gdy widzowie opuszczają salę i kierują się schodami do wyjścia z budynku, roznoszą po całej przestrzeni przyklejony do butów styropianowy granulat. Podłoga jest wręcz biała od tych trudnych w utylizacji śmieci. Szkoda, że twórcy spektaklu, który w założeniu ma ukazywać rzeczywistość z czasów po wielkiej katastrofie ekologicznej, przyczyniają się do zaśmiecania środowiska naturalnego całkowicie zbędnymi, toksycznymi (i w dodatku trudnymi do posprzątania) odpadkami. Tymczasem, nim skończy się spektakl, kolejny bohater zadaje innemu pytanie, czy ten go słyszy. Pada odpowiedź, że owszem, słyszy, ale nie słucha. Parafrazując te słowa, aż chciałoby się odrzec: „Słyszę, nawet słucham z uwagą, ale nie znajduję w tym sensu”.
Fot. Tomasz Schaefer