O spektaklu Daleko od Linden na podstawie dramatu Veroniki Mabardi w reżyserii Giuseppe Lonobile w Cricotece w Krakowie, w ramach festiwalu Gra z Kantorem 2024: Belgia – Podwójność, pisze Piotr Gaszczyński.
Tegoroczny festiwal Gra z Kantorem nosi podtytuł: Belgia – Podwójność. Oprócz prelekcji, pokazów, dyskusji i wystaw, podczas dwóch listopadowych wieczorów można było obejrzeć spektakl Daleko od Linden w reżyserii Giuseppe Lonobile na podstawie dramatu Veroniki Mabardi. Co łączy kameralne, intymne przedstawienie z teatrem Kantora?
Stół, kilka krzeseł, dwa kubki – tyle wystarczy, by opowiedzieć, namalować słowami burzliwą historię Europy I połowy XX wieku. To właśnie chęć poznania przeszłości, własnego dziedzictwa, prowokuje narratora-przewodnika seansu (Giuseppe Lonobile) do zorganizowania spotkania swoich babć – dystyngowanej, arystokratycznej Marie-Claire (Valérie Bauchau) oraz pochodzącej z ubogiej rodziny Eugénie (Véronique Dumont). Co dziś może wydawać się bardzo dziwne, kobiety widziały się jeden raz, podczas ślubu swoich wnuków. Teraz ku swojemu wyraźnemu zaskoczeniu, ich losy przecinają się po raz drugi. Żeby zrozumieć tę niecodzienną sytuację, musimy przyjąć perspektywę dosłownie z innego świata: czasów służby i hrabiostwa, klasy parobków i Panów, wysoko urodzonych snobów i skazanych na dożywotnie uciemiężenie prostych ludzi.
Jak zaznacza na początku spektaklu moderator – zorganizował przy udziale widowni spotkanie niemożliwe na wielu płaszczyznach: językowym, klasowym i symbolicznym. Obie kobiety nie mogły się porozumieć – wyższe sfery mówiły po francusku, dla pospólstwa pozostał flamandzki. Sytuacja klasowa, w której arystokratka spoufala się z plebsem byłaby czymś nie do pomyślenia. Dlatego też spotkanie obu kobiet można przenieść w sferę symboliczną, teatralną, gdzie wszystko jest możliwe, gdzie dwa monologi mimowolnie przecinają się, tworząc pozorny dialog (Veronika Mabardi użyła w swojej sztuce zapisów nagranych rozmów).
Obie mówią o wydarzeniach związanych z sytuacją Belgów podczas I wojny światowej i jej konsekwencjach. Te same wydarzenia, opowiadane z zupełnie różnych perspektyw, brzmią, jak gdyby działy się w alternatywnych wobec siebie rzeczywistościach. Na co warto zwrócić uwagę – obie aktorki mają niezwykły dar opowiadania, przez co, słuchając ich, ma się przed oczami wszystkie sceny, o których opowiadają. Oratorska plastyczność obu babć służy za ekwiwalent scenografii, rekwizytów i projekcji filmowych. Opowieść snuje się niestrudzenie, a widownia „czuje” wszystkimi zmysłami świat, którego dawno już nie ma.
Dać głos nieobecnym, to jak stworzyć na nowo świat, który zniknął. W belgijskim spektaklu świat stwarza się za pomocą słów. To one mają moc powoływania do życia zakurzonej przeszłości, wpuszczenia do krwioobiegu historii dawno zapomnianej energii, namiętności, strachu i wszystkich innych emocji, towarzyszącuch ludziom w burzliwym okresie początku XX wieku. Wreszcie on – bohater spektaklu, prowodyr całego zajścia. Jest owocem dwóch sprzeczności: duszy chłopskiej i arystokratycznej. Czy ma przepraszać za nikczemne czyny szlacheckich przodków? A może wstydzić się „chłopskości”, która nie przystaje do współczesności? Zdaje się, że podobne rozterki dotyczą każdego, kto wywodzi się „z ludu” i zajmuje się np. sztuką, współtworzy kulturę danej społeczności. Idąc tym tropem, z Linden byłoby niedaleko do Wielopola.
Rozterki co do własnej tożsamości, niejednoznaczność życiorysów, nie są charakterystyczne jedynie dla stosunkowo młodego Państwa, niemającego nawet dwustu lat. To odwieczna bolączka tych, którzy żyją w kulturowo-politycznym tyglu. Nad Wisłą wiemy o tym doskonale. Wiedział również i Kantor, dla którego sceniczna rekonstrukcja dawnej, utrwalonej dzięki powtarzaniu, wielokulturowej lokalnej rzeczywistości, powoływała na czas przedstawienia własny świat. Przechowywane w pamięci, częściowo zatarte wspomnienia ewoluowały na nowo podczas każdego kolejnego scenicznego seansu.
W Daleko od Linden rzeczywistość jest wprost proporcjonalnie zwielokrotniona do liczby widzów. Skoro wszystko odbywa się na płaszczyźnie słów, to każdy ze słuchaczy maluje je w swojej wyobraźni inaczej. Dzięki temu każdy kolejny spektakl to pierwsze spotkanie dwóch bohaterek przedstawienia, które choć niechętnie, będą malować swoje wspomnienia ciągle na nowo, bez końca.
fot. mat. teatru