O wieczorze stand-upowym “Bez granic”, przygotowanym pod opieką Rafała Rutkowskiego w Teatrze WARSawy, pisze Agnieszka Supińska.
Co dobrego może wyjść z sytuacji, w której scenę teatralną odda się w ręce początkujących twórców? Na myśl od razu przychodzą mi toporne spektakle w domach kultury, gorąco oklaskiwane z widowni, na której siedzą wyłącznie rodzice i znajomi aktorów. Tych obaw nie podzielili autorzy projektu Stołecznej Sceny Debiutów, realizowanej na deskach Teatru WARSawy. Na pierwszy ogień i pożarcie przez warszawską publiczność wystawieni zostali początkujący komicy, którzy pod opieką Rafała Rutkowskiego przygotowali wieczór stand-up “Bez granic”.
Stand-up jest wyjątkowo surową formą artystyczną, która wymaga od wykonawcy ogromnej charyzmy, zdolności opowiadania ciekawych historii i przede wszystkim unikalnej umiejętności błyskawicznego nawiązywania kontaktu z publicznością. Nie ma tu pomocy w postaci rekwizytów ani scenografii, które można ogrywać, kiedy twórca pogubi się w swojej opowieści. W występie stand-upera jeszcze większą rolę niż w klasycznym przedstawieniu odgrywają pauzy, spojrzenia i intonacja. Historia, którą komik czaruje widownię, z założenia musi być zabawna, jednak nie mniej istotna jest spójność całej narracji.
O tym, jak trudna jest to sztuka, wiedzą fani tego gatunku, którzy chodząc na stand-upy do Resortu Komedii, przed obejrzeniem swojego ulubionego komika często są zmuszeni przebrnąć przez fatalnie słaby support początkujących wykonawców. Nieśmieszny stand-uper to najsmutniejsza rzecz, jaka może się przytrafić. Dlatego wielkie brawa należą się wykonawcom, którzy mieli odwagę stanąć na scenie Teatru WARSawy na premierze Stołecznej Sceny Debiutów – o dziwo, ich występy okazały się zaskakująco dobre.
Projekt Teatru ze wsparciem miasta zakłada, że przez najbliższe cztery lata, każdego roku, zostanie zrealizowanych jedenaście premier – m.in. spektakli dramatycznych, musicali i stand-upów. Każde przedstawienie będzie nadzorowane przez profesjonalistę. W przypadku stand-upu rola mentora przypadła popularnemu komikowi – Rafałowi Rutkowskiemu, bardzo dobrze znanemu warszawskiej widowni choćby ze spektakli Teatru Montownia, granych również w Teatrze Polonia.
Rutkowski, zapowiadając swoich podopiecznych, powiedział, że w przypadku stand-upu trudno mówić o reżyserii przedstawienia, ponieważ każdy występ jest indywidualną opowieścią stającego przed mikrofonem komika. Zdaje się, że sam nie był do końca przekonany o sukcesie przygotowywanej przez siebie premiery. A jednak zaprezentowany program, mimo słabszych momentów, wybronił się dzięki dwóm wyraźnie wyróżniającym się wykonawcom.
Po premierze widzom z pewnością zapadł w pamięć Michał Pawlik, absolwent krakowskiej Akademii Teatralnej, który zgrabnie przedstawił opowieść o lekcji śpiewu, plerezie Niemena i zadaniu odegrania człowieka-ognia. Aspirujący komik płynnie przeprowadził publiczność przez ciekawą historię, która z każdą minutą nabierała coraz bardziej absurdalnego, zabawnego charakteru. Równie ciekawym doświadczeniem było obserwowanie występu Kamila Śmiałkowskiego, który przedstawił widzom kulisy swojej pracy dziennikarza filmowego. Jego anegdoty, mimo że pozbawione charakterystycznego dla występów stand-upowych dowcipu, wciągnęły publiczność bez reszty. W przypadku Śmiałkowskiego mieliśmy do czynienia z ciekawym przypadkiem człowieka, który zdaje się nie posiadać duszy komika, jednak urzeka swoimi historiami i z powodzeniem wypełniłby salę podczas spotkania autorskiego. Występy obu panów pokazują jednak, że to nie obcowanie z celebrytami, a umiejętność wydobycia z banalnej historii iskry humoru jest kluczem do serca widza.