O spektaklu „Traviata” Giuseppe Verdiego w reż. Pii Partum w Teatrze Wielkim w Łodzi pisze Krzysztof Krzak.
Wszelkie dostępne źródła informują, iż premiera opery Giuseppe Verdiego „Traviata”, która odbyła się w weneckim Teatro La Fenice 6 marca 1853 roku, zakończyła się totalnym fiaskiem. Z czasem dzieło to stało się jedną z najczęściej wystawianych przez teatry muzyczne oper i najchętniej słuchanych oraz oglądanych przez wielbicieli tego rodzaju sztuki. Dzisiaj znajduje się ona w repertuarze większości znaczących teatrów operowych. W Teatrze Wielkim w Łodzi 9 lutego 2024 roku odbyła się premiera piątej już na jego deskach inscenizacji „Traviaty”, a pierwsze popremierowe przedstawienie było transmitowane „na żywo” przez łódzki portal Drzwi do kultury.
Opera „Traviata”, czyli ta, która pobłądziła, zboczyła z drogi, oparta jest na powieści „Dama kameliowa” Aleksandra Dumasa – syna, w której odwołuje się on do autobiograficznych wątków. Libretto do muzyki Giuseppe Verdiego napisał jego „nadworny” librecista Francesco Maria Piave. Nie jest ono bynajmniej nazbyt oryginalne, wręcz przeciwnie: bardzo stereotypowe i niezwykle często spotykane w operach. Chodzi o miłość pochodzącego z szanowanej rodziny poety Alfreda Germonta do byłej i schorowanej już nieco kurtyzany Violetty Valéry. I to właśnie to uczynienie kobiety upadłej główną bohaterką opery, czyli dzieła z rodzaju „sztuki wyższej”, tak zbulwersowało widzów prapremierowego przedstawienia w Wenecji. Na dodatek przedstawiona ona została jako osoba ze wszech miar szlachetna, zdolna do największego poświecenia, bowiem dla uratowania godności rodziny Germontów zrezygnowała, na prośbę ojca kochanka (Arkadiusz Anyszka), z wielkiego uczucia do Alfreda i własnego szczęścia przy jego boku. Te dramatyczne przejścia doprowadzają bohaterkę – jak to często w operach bywa – do gwałtownego podupadnięcia na zdrowiu i w efekcie do śmierci.
W przedpremierowych wypowiedziach reżyserka łódzkiego przedstawienia, Pia Partum, mówiła, iż jej „Traviata” zostanie osadzona w XIX-wiecznej scenerii, a „czytana będzie przez pryzmat dandysów, spleenu, Kwiatów zła Baudelaire’a, dekadencji, nudy, nonszalancji, choroby i śmierci”. Bardzo wyraźnie założenia reżyserki widać zwłaszcza w pierwszym akcie, gdy w paryskim salonie Violetty i Barona Douphola (Przemysław Rezner) snują się na scenie zblazowane damy i rozpasani panowie (wśród nich przyjaciel Alfreda, Gaston, śpiewany przez Wojciecha Strzeleckiego, znanego z… „Voice Senior”), wszyscy na czarno, z kieliszkami i lufkami w rękach, a nawet palący sziszę. Zdecydowanie lepiej wypadają te fragmenty przedstawienia, które mają bardziej kameralny charakter, zgodnie z założeniami samego Verdiego, który szczególny nacisk położył w tej operze na wewnętrzne przeżycia bohaterów. W premierowych przedstawieniach w łódzkim Teatrze Wielkim partię Violetty śpiewała fenomenalna sopranistka (pochodząca z Kielc, co piszę z nieskrywaną dumą jako osoba z regionu świętokrzyskiego), Joanna Woś. I jest w tej roli absolutnie rewelacyjna, a siła jej głosu, zwłaszcza w rejestrach wysokich, wręcz powalająca, co publiczność nagradza brawami przy otwartej kurtynie. Nie sposób przy tym pominąć aktorskiego talentu śpiewaczki, która potrafi pokazać cierpienie bohaterki także nie śpiewając. To naprawdę wielka kreacja tej wybitnej śpiewaczki (w dublurach Violettą są: Iwona Sobotka, Dorota Wójcik i Hanna Okońska). Partneruje jej Paweł Skałuba jako Alfredo. Trochę obawiałem się, jak wypadnie konfrontacja Anyszki, grającego ojca starszego od siebie Skałuby, ale… od czego jest charakteryzacja?! Imponujące są sceny zbiorowe w wykonaniu chóru i baletu opery łódzkiej. Przykuwają uwagę kostiumy zaprojektowane dla Violetty przez Emila Wysockiego: powłóczyste, bufiaste, z długimi trenami. Bardzo kontrastują one z oszczędną, mocno symboliczną, wręcz ascetyczną – jak na widowisko operowe – scenografią Karoliny Fandrejewskiej.
Co zaś się tyczy transmisji prowadzonej przez portal Drzwi do kultury – fajnie, że się odbyła, dając możliwość obejrzenia tego przedstawienia osobom, które fizycznie do Łodzi przybyć nie mogły, ale… Zastanawiam się, jakim trzeba być dyletantem, żeby podczas wykonywania przez śpiewaczkę / śpiewaka jakiejkolwiek arii, a już zwłaszcza kluczowej dla akcji opery (jak choćby „Sempre libera” w I akcie „Traviaty”), pokazywać orkiestrę, z pełnym uszanowaniem dla kunsztu tej z łódzkiego Teatru Wielkiego pod dyrekcją Rafała Janiaka?! Życzliwie kładę to na karb niewielkiego póki co transmisyjnego doświadczenia rzeczonego portalu.
Fot. z próby: Joanna Miklaszewska/mat. teatru