Stephanie Land: Sprzątaczka. Czarne, Wołowiec 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Niby jest to książka, która pokazuje, jak ciężka jest praca sprzątaczek – i jak niedoceniana przez tych, którym w życiu się bardziej powiodło i którzy nie muszą walczyć o każdy grosz. A jednak Stephanie Land podsuwa w pierwszej kolejności historię o tym, jak to jest być samotną matką i borykać się z ciągłym strachem o córkę, o dach nad głową czy o przyszłość. Jeśli Stephanie Land chce podzielić się z odbiorcami swoimi przemyśleniami, to tylko w części zajmie ją organizacja codzienności w zawodzie: sporo miejsca autorka poświęci na relację dotyczącą kilkuletniego dziecka. Owszem, wyliczy, jakich materiałów potrzebuje albo – jakie części ciała najbardziej narażone są na kontuzje i ból, zmierzy się z różnymi rodzajami domów i różnymi typami charakterów właścicieli – ale to wszystko jest tylko dodatkiem. Autorka w książce „Sprzątaczka” chce zaprezentować czytelnikom wyimek własnej rzeczywistości.
Bohaterka musi radzić sobie sama pod względem finansowym: rodzice sami mają problemy w nowych związkach, ponadto nie uważają, że powinni troszczyć się o dorosłą córkę – i w tym wspierają ich partnerzy. Ojciec dziecka najchętniej wykorzystałby każdą możliwą sytuację, żeby tylko dopiec byłej żonie i udowodnić, że nie nadaje się na matkę. Kolejny mężczyzna w życiu Stephanie uprawia terror psychiczny i stopniowo doprowadza do tego, że kobieta traci pewność siebie. Wie jednak, że musi walczyć. Chce zdobywać wykształcenie, ale na razie jedyną pracą w zasięgu jej możliwości jest praca sprzątaczki. Zresztą to sposób na wyjście z bezdomności. Bohaterka uczy się, jak liczyć każdy grosz, wspiera się zasiłkami i wykorzystuje wszystkie sposoby na pokonanie kryzysu, jakie oferuje jej opieka społeczna. Mimo to sytuacja jest bardzo trudna, zwłaszcza jeśli chodzi o mieszkanie. Stephanie sama poradziłaby sobie w skrajnie złych warunkach, musi jednak myśleć o zdrowiu córki. Dla niej zrobiłaby wszystko. Przy biedzie próbuje zapewnić małej dzieciństwo i dobre wspomnienia.
Stephanie Land przedstawia swoją sytuację precyzyjnie i tak, żeby nie pozostawiać odbiorcom żadnych wątpliwości co do własnych przeżyć. Relacjonuje wizyty w kolejnych domach i zasady zatrudnienia w firmach oferujących sprzątanie, pokazuje, jak po brzegi wypełnia swój kalendarz i opowiada, co w pracy sprzątaczki jest najtrudniejsze. Przez większość czasu musi być niewidzialna dla właścicieli domów – a jednak jest w stanie sporo o nich powiedzieć na podstawie samych tylko śmieci. Dość beznamiętnie przedstawia kolejne wyzwania i problemy, tłumaczy też, jak dba o finanse – żeby czytelnicy zrozumieli, że jej życie to prawdziwa walka o poprawę warunków bytowych – a nie czekanie na pomoc z zewnątrz. Zresztą Stephanie nie ma złudzeń – jeśli sama sobie nie pomoże, nie pomoże jej nikt. Podpowiada, jak zachować się wobec personelu sprzątającego, przypomina o uczuciach i zmartwieniach tej grupy ludzi – chociaż jej apel może zniknąć w zalewie informacji innego rodzaju. Nawet jeśli na początku książka wydaje się nieco kostyczna w stylu, Stephanie Land ma starannie przemyślane także punkty kulminacyjne książki – widać tu pracę nad warsztatem. Liczy się jednak najbardziej świadectwo, relacja, która uświadamia społeczeństwu nieakcentowane na co dzień zmartwienia pewnych kręgów społecznych.