O filmie „Berlin, symfonia wielkiego miasta” w reż. Waltera Ruttmanna na OLD FILM FESTIVAL w Bydgoszczy pisze Krystian Kajewski.
Drugiego dnia Old Film Festival musieliśmy wybierać między Młynarskim a Megalopolis. Wybraliśmy „Berlin, symfonię wielkiego miasta”.
Tylko historia może powiedzieć człowiekowi, kim jest. Ta myśl Wilhelma Diltheya przyszła do mnie w trakcie oglądania obrazu Waltera Rutmanna. Ma rację, Berlin Anno Domini 1927, na 12 lat przed wybuchem II wojny światowej, jawi się naszym oczom jako całkiem przyjemne miejsce do życia. Ten dokument ukazuje ciszę mającą nastąpić przed burzą.
Podaję tylko fragment wiersza, Berlin wiek temu. Trumnę świata na chwilę przed odchyleniem wieka. Miasto, masę, maszynę. Podróż do kresu nocy. Było ważne, żeby tę noc ukazać tak samo jasno, jak wszystkie poranki i popołudnia Fauna. Widzieć jasno w olśnieniu zarówno promienie słoneczne, jak i nieuchronny kres nocy. Długich Noży, i tej Kryształowej.
Minął jakiś czas i z tej drobnej komórki poetyckiej zaczął wyrastać wiersz, Poemat o czasie zastygłym przekształcił się w Piosenkę o końcu świata.
I jakiś polski poeta będzie mruczeć: Oni nas napadną.
Kto? I pokaże na Zachód, na Wschód.
Koło historii zatrzyma na chwilę.
Myślałem sobie.
A tymczasem film jest zapisem tamtej epoki. Lat dwudziestych, czyli ostatniej dekady rozkwitu cywilizacji europejskiej przed jej rozkładem, który Europie zafundował niemiecki nazizm. Po czasach Kammerspielu i ekspresjonizmu nastąpił radioaktywny deszcz.
Idę za kimś, kto przypomina mi Golema.
Może szkoda, że najprędzej starzeje się awangarda, jak pisał Pasolini, bo mogłaby odcisnąć jeszcze bardziej dogłębne piętno, a przecież całe to stare kino jednak trąci odrobinę myszką, i to, co wiek temu olśniewające, czasami bywa przyjmowane ze wzruszeniem ramion.
Goście zajęli się jakąś dłuższą rozmową i nie zwrócili na to uwagi. Goście Wieczerzy Pańskiej w konfrontacji z Jajem węża, w Godzinę wilka. Pozostali zaczynają się śmiać i obgadują grę taperki. Tapiry. Alexandra Kędra, czołowa polska taperka, oddaje bowiem klimat Berlina tamtych lat z wyczuciem. Zupełnie jak Jimi Hendrix klimat Woodstock Ad 1969. Na czuja. Jak Bowie w Warszawie. Sunąc radosną dywizją swoich palców po zebrowatej klawiaturze.
Drzewa i wiersze
W powietrzu jak maszyny rdzewiejące
krążą moje wiersze
nocy wiejska pozwól poecie wspominać
inne potoki inną w chustce dziewczynę
i niech go olśni fasola na tykach
do gwiazd wysokich –
Po wielu latach odnalazłem w tym filmie nie tylko zaginiony Berlin, ale przede wszystkim ten wiersz.
I cóż ja mam teraz począć? Klimat tamtych lat, tamtego Berlina, wyczuwalny jest w powietrzu ponownie. Cóż zrobić na ten świat?
Masz jakieś zmartwienie? First we take Manhattan, then we take Berlin. A może w odwrotnej kolejności? Nie martw się. Berlin śni nadal swój sen o potędze, ale nic dwa razy się nie zdarza, zwłaszcza druga wojna światowa, chyba że trzecia wojna światowa, w myśl reguły do trzech razy sztuka, ale to już było, i nie wróci więcej. Oby nie wróciło. Nigdy więcej wojny!
To i ja nie zamierzam dłużej pozostać. Sprzed fortepianu, na którym właśnie skończyła grać Alexandra Kędra, wyrasta wizja Nowego Miasta, Megalopolis, miasta piętnastominutowego, ogromnego obozu koncentracyjnego, w którym ludzie przyszłości, na tej Planecie Małp, w Nowym Wspaniałym Świecie, prowadzą swój marny żywot robaczków nieświętojańskich bynajmniej, gdyż to nie święci garnki lepią, i w wielkim Berlinie, tak jak i w mniejszej Warszawie, nad rządem tych bezdusznych istot pieczę sprawują Władcy, wydzielający z łaski kartki na sztuczne mięso i naturalne robactwo.
Jego nic nie śpiewać. Żadnego hymnu, żadnej żałobnej Marsylianki. Lary, Penaty zawijają się stąd. Bezduszna skorupa odsłania brak wnętrza. Tak zwana ludzkość w obłędzie. Bombardowanie Berlina kolorowym confetti. Koniecznie w kolorze queer. Kabaret musi trwać.
4 XI, poniedziałek, godz. 18:00, Kino Orzeł
„Berlin, symfonia wielkiego miasta”, reż. Walter Ruttmann ( 1927 r. )
OLD FILM FESTIVAL
BYDGOSZCZ 2024, 3- 8 LISTOPADA 2024