Recenzje

Dla fanów

Timothy Zahn: Star Wars. Thrawn. Sojusze. Foksal, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.

Jedno jest pewne: książkowa seria Star Wars przygotowywana przez Timothy’ego Zahna nadaje się wyłącznie dla mocno zaangażowanych fanów filmowego cyklu. Ten autor niespecjalnie dobrze czuje się w prezentowaniu fabuł i opisów, jest w stanie tylko rejestrować bieg wydarzeń w miarę możliwości – jak najpełniej. I właśnie poszukiwaniem detali do zaprezentowania wypełnia miejsce na stronach. Te historie w ujęciu Zahna są przesadnie aż papierowe. Autor wysyła bohaterów na misje, ale żeby rozgryźć ich cel, trzeba alb poczekać, aż znajdzie się odpowiednie z jego perspektywy miejsce na stosowne wyjaśnienia, albo sięgnąć do filmowych narracji. Zahn w ogóle nie ożywia ani postaci, ani świata przedstawionego – liczy się dla niego rejestrowanie faktów. Tyle tylko, że owe fakty bez oprawy najzwyczajniej w świecie nudzą. „Thrawn. Sojusze” to kolejna propozycja w tym cyklu i nic się tu nie zmienia. Autor wstrzela się w scenerię typową dla postaci, zna ich relacje i posługuje się terminami ze świata przedstawionego, kompletnie nie przejmując się za to brzmieniem i wpływem tekstu na odbiorców. Nie wszystko uda się przenieść na beznamiętny przekład – już w konstrukcji widać, że to po prostu przygotowany rzetelnie – za to bez zaangażowania – produkt. Książka jest wtórna wobec scenariusza filmowego, więc Zahn zarzuca całkowicie zabawę i rozrywkę. Być może fani Gwiezdnych Wojen spojrzą na tom i cały cykl produkowany przez Zahna inaczej, dla nich będzie to okazja do przypomnienia i uporządkowania fabuły, do przyjrzenia się detalom, rozwiązaniom, które mogą umknąć w procesie oglądania filmów. Niby bohaterowie nie poruszają się w środowisku zwyczajnych ludzi i samo to ma uzasadniać dystans autora, ale bycie na zewnątrz nie pomaga. Timothy Zahn zapomina o sferze uczuć, a przez to sporo traci. Jeżeli w relacjach między postaciami brakuje napięć, bo wszystko jest podporządkowane systemowi – nie ma szans na zaangażowanie czytelników.

Timothy Zahn pisze bardzo starannie, nie można mu niczego zarzucić w obrębie prowadzenia narracji, przenoszenia uwagi czytelników z bohatera na otoczenie. Dba też o precyzję w opisach, świadomy, że przy prezentowaniu fantastyki to coś, co bardzo się liczy – zwłaszcza gdy tworzona przestrzeń nie ma nic wspólnego z tą znaną odbiorcom. Zahn jednocześnie wystrzega się wnikania w odczucia bohaterów, co najwyżej może zarejestrować ich intencje. Wygląda to tak, że przytacza rozłożyste dialogi (które często pełnią rolę informacyjną, zawierają bowiem komentarze na temat otoczenia lub powinności bohaterów), a potem opatruje je beznamiętnymi wyjaśnieniami. Od czasu do czasu wskazuje jeszcze przyczyny określonych wypowiedzi. Tymczasem na płaskich dialogach, nawet analizujących zastane sytuacje i plany na przyszłość, nie uda się zbudować porywającej historii.

„Thrawn. Sojusze” nie odstaje od poprzednich książek w cyklu i można podziwiać Zahna za wyjątkową konsekwencję w produkowaniu historii – nie zmienia nic w swoim podejściu. To oznacza, że pisze bardzo hermetycznie. O ile czasem da się przeszczepić scenariusz filmowy na książkę, która zaintryguje szerokie grono odbiorców, o tyle Zahn kieruje się wyłącznie do zamkniętego kręgu czytelników, nie zależy mu na budowaniu tekstu o charakterze marketingowym, reklamy produkcji kinowej. W związku z tym „Thrawn. Sojusze” to po prostu prezent dla fanów.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,