O spektaklu „Berlin Berlin” w reż. Wojciecha Adamczyka Teatrze Współczesnym w Warszawie pisze Natalia Karpińska.
“Berlin Berlin” w reż. Wojciecha Adamczyka w warszawskim Teatrze Współczesnym to udany transfer na polski grunt francuskiej farsy autorstwa Patricka Haudecœura i Géralda Sibleyrasa (w tłum. B. Grzegorzewskiej), która od prawie roku święci triumfy na scenie paryskiego Théâtre Fontaine. Urokliwa i zabawna komedia nagrodzona statuetką Moliera to niezobowiązujący, pełny gorzkiego sentymentu powrót do komunistycznej przeszłości, w której symbolem opresji i kontroli staje się Mur Berliński.
Sztuka francuskiego duetu obyczajowo-kryminalną fabułę, skupiającą się na życiu młodej pary – mieszkańców Berlina Wschodniego – Emmy (Lidia Sadowa) i Ludwiga (Mariusz Ostrowski), wpisuje w szerszy kontekst społeczno-politycznej epoki symbolicznego podziału powojennej Europy; konfliktu między Wschodem i Zachodem. Zakochani pragną ucieczki na Zachód – do wolnego kraju i złotego dobrobytu, gdzie będą mogli się pobrać. W celu zrealizowania szczytnego celu, oboje, wykorzystując podstęp, nawiązują ryzykowną relację z Wernerem – agentem Stasi (gościnnie Sławomir Grzymkowski), który dość szybko ulega wdziękom atrakcyjnej Emmy. Wśród propagandowych haseł, figurek Lenina, książek Marksa i licznych prowokacji, rozgrywa się absurdalnie skomplikowana walka o wolność pary bohaterów. Oczywiście z komediowym zacięciem, zwrotami akcji i pełnym ironii humorem w tle. Lidia Sadowa, Sławomir Grzymkowski, Mariusz Ostrowski, i partnerujący im m.in. Leon Charewicz, tworzą zgrany kwartet, żonglujący farsowymi chwytami i groteskową nieporadnością.
Choć fabularna prostota sztuki i jej rozrywkowy charakter sprzyjają karykaturalnej przesadzie w budowaniu postaci, aktorzy Współczesnego łapią dystans, puszczając oko do widowni – bawimy, ale nie bez refleksji.
Każdy z bohaterów przez chwilę traci zdrowy rozsądek, wykazując się lekkomyślnością i naiwnością, ale to obraz członków Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD jest najbardziej prześmiewczy i demaskujący (zapłakany z powodu śmierci psa Generał Munz – Sławomir Orzechowski, i zakochana w tajnym agencie, despotyczna Birgit Hofmann (Joanna Jeżewska). Współgrają z nim interludia przedstawiające nieme scenki z pogranicznikiem przechadzającym się beztrosko z karabinem w dłoni wzdłuż “strefy śmierci”. Syrena alarmowa rozbrzmiewająca w tle przypomina czas historyczny, nie bez powodu ważny dla autorów sztuki. Pozorna sielanka i oferowana wszystkim przez Wernera wolność to tylko komediowa maska, za którą kryją się smutne fakty: do 1961 roku ze Wschodnich Niemiec uciekło około dwóch i pół miliona ludzi, ponad sto zginęło próbując zaznać wolności Zachodu.
Polski teatr lubi wracać do fabuł osadzonych w czasach siermiężnego komunizmu. Filtruje go często przez slapstickowy humor i oczywiste analogie do współczesności. Podobnie jest w przypadku sztuki “Berlin Berlin” w reż. W. Adamczyka. Tutaj proste marzenie o wolności i ślubie w demokratycznym kraju głównej bohaterki zostaje w odległej przyszłości zrealizowane. Mur po prawie trzydziestu latach zostaje zburzony. Wiemy jednak, że w praktyce budowane wciąż mury – te betonowe, zwieńczone zwojami z drutu, jak i te symboliczne – nie chcą runąć i nie dają się przekroczyć. Dobrze, że teatralna scena daje nam optymistyczną alternatywę. Przynajmniej na dwie godziny.