O spektaklu DŁUG wg Davida Graebera w reż. Jana Klaty w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie pisze Joanna Raba.
Oglądając Dług, najnowszy spektakl Jana Klaty, można dojść do wniosku, że pieniądz to zjawisko nieokreślone, a przede wszystkim niebezpiecznie płynne. Przybiera formy papieru, monet, cyfr na kontach bankowych, zależy od niego nasza egzystencja, a nawet nie posiada określonej wartości, bo różnice w walucie mogą ją w każdej chwili zmienić. Sprawa ma się inaczej z tytułowym długiem, który jest zaskakująco stałym, wszechobecnym zjawiskiem, a co ważniejsze okazuje się uciążliwą domeną człowieka.
Sprawny przegląd znanych tekstów literackich prezentowany nam na scenie przez świetnych aktorów: Marcina Czarnika, Małgorzatę Gorol, Bartosza Bielenię i Monikę Frajczyk zdaje się dobitnie udowadniać, że człowiek jest dłużnikiem i to od tysiącleci. W XVI-wiecznej Wenecji Żyd Shylock w rewersie określił funt ciała jako dług, który ma do spłacenia Antonio, średniowieczny alchemik Faust zastawił u Mefistofelesa własną duszę, zaś w carskiej Rosji Raskolnikow zabił lichwiarkę, u której miał… a jakże, zaciągnięty dług. Nawet biblijne Ojcze Nasz recytowane w dosłownym przekładzie przez trzymających się za ręce aktorów tak naprawdę dotyczy odpuszczania „długu” a nie „winy”. Nie zabrakło także przypowieści biblijnej, w której to słudzy są winni panu talenty. Oczywiście z tą różnicą, że naszym biblijnym talentem jest dzisiaj niesławny frank. Z tą nieszczęsną walutą zmaga się choćby Marcin Czarnik, który opowiada swoje tragikomiczne doświadczenia z kredytami. Znakomita scena! Z jednej strony aktor celowo nas rozśmiesza, zwierzając się z absurdów kredytowych, które go dotyczą, z drugiej strony zaś ściska nas w dołku na widok człowieka zbierającego pieczołowicie pieniądze z ziemi z pochyloną głową. Ciężar sytuacji frankowicza daje się odczuć szczególnie wyraźnie, kiedy monolog kończy się stwierdzeniem, że do spłaty potrzeba miliona i zapada cisza przerwana jedynie przez Małgorzatę Gorol przekazującą dłużnikowi uzbierany plik banknotów z cichym „Masz Marcin”.
I jak tu nie przyznać, że człowiek jest niewolnikiem długu.
A przecież, jak pada wyraźnie ze sceny, większość pieniędzy na świecie to tylko cyfry zapisane na kontach bankowych. Zupełnie wirtualne zjawisko! Nawet papierowa forma pieniądza ma dwojaką naturę. Spalony przez dwójkę muzyków The KLF milion funtów to tylko zniszczony papier i jak zauważa Billie (Małgorzata Gorol) ubyło jedynie banknotów a nie fizycznie istniejącego chleba. Ten wywiad z dwójką muzyków odbył się naprawdę w 1995 roku, prowadzony w programie Late Late Show przez Gay’a Byrne, którego w spektaklu Klaty kreuje dynamicznie Monika Frajczyk. Zadaje ona pytania nie tylko jako prowadzący, ale i jako najróżniejszego rodzaju słuchacze, siadając raz po raz między widzami i wypowiadając myśli, które cisną się na usta. Czy nie można było ratować głodujących tymi pieniędzmi? Czy wolno nam mieć pretensje o to, co drugi człowiek robi ze swoją własnością? W jakiej kondycji psychicznej trzeba być, żeby palić tyle pieniędzy? Nawet rockendrolowiec Joe (Bartosz Bielenia) jest ciekaw, czy „Było coś brane?” przed spaleniem takiej sumy. Podsumowując: dyskusja nie do rozstrzygnięcia bez solidnego określenia realnej wartości papierowego banknotu.
W spektaklu Jana Klaty pieniądze nie są cudownym wynalazkiem cywilizacji, ale paradoksem, w którym tysiące lat temu utknął człowiek. A przecież zostały wymyślone jako mechanizm sprawiedliwszy i łatwiejszy w użyciu niż wymiana barterowa. Mimo to ciągle trzeba się po nie schylać i zbierać z pietyzmem z ziemi, wciąż trzeba je komuś oddawać ze względu na naszą wieczną kondycję dłużników i nigdy nie można być pewnym, czy będziemy ten dług w stanie spłacić. Zresztą czy ludzki dług dotyczy jedynie pieniądza? U Jana Klaty z pewnością nie, skoro Faust był winien diabłu duszę, a pewne egzotyczne plemię praktykuje kanibalską praktykę długu ciała. Pośród tych przeróżnych form mamony, od tej materialnej, aż po zupełnie wirtualną, które częściej są ciężarem niż pomocą, można uznać, że właściwie nie pieniądz rządzi światem, a dług.
Podobne wnioski mogą wydawać się przygniatającą perspektywą, ale wbrew pozorom spektakl nie ma ponurego zabarwienia. Wręcz przeciwnie, czwórka aktorów w energetycznie oświetlonej przestrzeni, uzbrojona w e-papierosy i przedziwne dżinsowe kostiumy Mirka Kaczmarka oraz świetne wyczucie dowcipu tworzy patchworkowy świat finansów; ironiczny i krytyczny, momentami pełen czarnego humoru, ale przede wszystkim niezwykle zabawny i dynamiczny. Bo przecież z długiem można żyć i „to całkiem nieźle” – jak mówi Marcin Czarnik. Nawet śpiewany przez niego utwór A Change is gonna come kończący spektakl sugeruje, że może dobra zmiana w końcu nadejdzie także dla dłużników w bezdusznym świecie ekonomii i finansów.
Fot. Marcin Oliva Soto