Recenzje

Dom wariatów Bielańskiego

„Pensjonat Pana Bielańskiego” w reż. Marka Gierszała w Teatrze Dramatycznym im. Węgierki w Białymstoku – pisze Anna Dycha.

Zabawną komediową premierę zaproponował Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. „Pensjonat Pana Bielańskiego” w reżyserii Marka Gierszała to udana rozrywkowa propozycja.

Po raz drugi Marek Gierszał zawitał do białostockiego Teatru Dramatycznego i ponownie efekt jego współpracy z Węgierką przyniósł sukces. Pierwszy wyreżyserowany przez niego w Białymstoku spektakl –„Kogut w rosole” z 2018 roku – cieszył się u widzów powodzeniem. Podobnie będzie z pewnością z kolejnym tytułem. „Pensjonat Pana Bielańskiego” to udana komedia, z wieloma słownymi i sytuacyjnymi żartami, trafnie obsadzona, z pięknymi kostiumami. Spektakl mieliśmy obejrzeć już w marcu. Plany pokrzyżowała pandemia koronawirusa. Premiera odbyła się blisko pół roku później, w pierwszej połowie września.

 Niemiecka komedia w polskich realiach

„Pensjonat…” przynosi widzom mnóstwo zabawy. Obok elementów komediowych ma wręcz te farsowe, m.in. trzaskanie drzwiami, nieposkromioną bieganinę czy nieoczekiwane zwroty akcji. Jak na porządną komedię przystało, widz będzie miał też okazję na odrobinę refleksji nad ludzkimi przywarami – skąpstwem, próżnością czy pazernością.

Autorzy adaptacji – Marek Gierszał i Herbert Kaluza – zadbali o atrakcyjność tekstu, pełnego słownych zabaw, żarcików, współczesnych aluzji, również tych politycznych. Nie jest to zadanie łatwe, zwłaszcza, że mamy do czynienia z XIX-wiecznym niemieckim tekstem klasycznym, który dzisiaj przez dwie i pół godziny ma przykuć uwagę współczesnego widza. Autorzy przenieśli akcję do Krakowa, bohaterom dali polskie imiona i nazwiska, ale pozostawili tekst w realiach XIX wieku. Możemy więc słuchać polszczyzny, która jako żywo przypomina legendarne tłumaczenia i opracowania Juliana Tuwima. Polszczyzny, która płynie gaładko, a przy tym bawi do łez. Aluzje polityczne? Proszę bardzo!: „Połamał mi pan ziobro” – w jednej ze scen wykrzykuje główny bohater, Maurycy Stolnik. Mowa jest też choćby o „ojcu dyrektorze”.

 Galeria barwnych postaci

„Pensjonat…” przynosi galerię barwnych postaci. Prym wiedzie Maurycy Stolnik (Marek Tyszkiewicz) – ziemianin z pobliskich Biadolin Szlacheckich, który odwiedza krakowską metropolię. Zainspirowany notatką w gazecie, pragnie spędzić choćby jeden wieczór w  krakowskim…  domu wariatów. Wszystko po to, by zaimponować znajomym. Pomóc w realizacji tego celu ma bratanek Alfred Stolnik (Dawid Malec), mieszkający w Krakowie. Nie chce wprawdzie w tym uczestniczyć, ale pieniądze obiecane przez wuja pozbawiają go skrupułów. Jego przyjaciel, Kazimierz Czereśniak (Dawid Rostkowski – mimo starań wypada najsłabiej z całej obsady) – krakowski malarz, podsuwa mu pomysł, jak zdobyć pieniądze od wuja bez konieczności odwiedzania prawdziwego domu wariatów. To pomysł na intrygę, która przyniesie wiele niespodzianek.

W pensjonacie Maurycy spotyka baronową Sołowiejczyk (Arleta Godziszewska), nie rozstającą się z notesem pisarkę powieści z wydźwiękiem. Przedstawia się jej jako… Portugalczyk, a w akcie desperacji fabułę „Halki” Moniuszki podaje za wielce ciekawą historię ze swojego życia. Hrabina wszystko skrzętnie notuje, by w odpowiednim momencie zrobić z notatek użytek.

Buchalterowi Adamowi Łopatowiczowi (Patryk Ołdziejewski) głoska „l” sprawia kolosalne problemy, więc zamienia ją na „p”. W jego wykonaniu polski gwiazdor jest „Bogusławem Pindą”, a znany reżyser – „Krystianem Pupą”; zaprasza do „pana Biepańskiego” i „pracuje nad ropą”. Śmiechu jest znacznie więcej, gdy Adam zabiera się za recytację fragmentów Adama Mickiewicza, Williama Szekspira czy Aleksandra Fredry. Z kolei nad wyraz egzaltowana Amalia Tołbaczewska (Agnieszka Możejko-Szekowska) jest przekonana, że znalazła męża dla swojej córki i Maurycy zostanie jej zięciem. Przy okazji używa swoich wdzięków aż zanadto. Potrafi też zaskoczyć – jedną ze scen kończy robiąc gwiazdę.

Salwy śmiechu wzbudza podróżnik Apolinary Feigenbaum (Piotr Szekowski), który ma zabrać Maurycego w podróż dookoła świata. Chwali się lampartami (okaże się później, o jakie chodzi) i wojażami w najodleglejsze zakątki globu. Zmienia kostium – raz jest Indianinem w barwnym pióropuszu, a raz kowbojem w płaszczu z mapą zamiast podszewki.

Major Józef Gromski (Sławomir Popławski) buduje swoją rolę w rytm marszowego kroku, a garson Jan (Krzysztof Ławniczak) wydaje się być wielce oddany swojemu kawiarnianemu zajęciu. Odrobinę stoicyzmu wnosi sam pan Bielański (Marek Cichucki), właściciel pensjonatu.

Wszystkich zamieszkujących pensjonat pana Bielańskiego – wskutek intrygi – Maurycy Stolnik bierze za wariatów. Oczywiście będzie to miało swoje skutki w dalszej części historii, gdy wszyscy rzekomi „wariaci” postanowią odwiedzić Stolnika. Jego domem zajmuje się siostra Halina Bodziewicz (Jolanta Skorochodzka). Są też siostry: Ida (Kamila Wróbel-Malec, gościnnie) i Franciszka (Paula Gogol, gościnnie), które mieszkają w domostwie wuja i którym zbrzydł stan panieński. Korzystają więc ze swoich wdzięków, by znaleźć dla siebie odpowiednich kandydatów na męża.

W zasadzie wszyscy aktorzy Dramatycznego błyszczą tutaj komediowym talentem. Rekonesans poczyniony przez Marka Gierszała przy realizacji spektaklu „Kogut w rosole” daje rezultaty. Nowy spektakl jest obsadzony wyśmienicie.

Rola Maurycego wydaje się być skrojona dla Marka Tyszkiewicza. Jest w niej komiczny, ani na chwilę nie gubiąc dialogowego i sytuacyjnego tempa. Nie sposób oderwać od niego oczu. Znakomicie wypada również Arleta Godziszewska w roli baronowej Sołowiejczyk. Widać, że udaje się jej nie przekroczyć cienkiej granicy między żartem a śmiesznością. Dużo pracy w przygotowanie roli Adama Łopatowicza włożył z pewnością Patryk Ołdziejewski. Ani razu nie pomylił się w „głoskowej zamianie”, a przecież zadanie to na prawdę karkołomne.

Hit białostockiej sceny

„Tak jak w życiu – trudno odróżnić, kto wariat, a kto nie” – taka kwestia pada ze sceny. Reżyser ma dystans nie tylko do siebie, ale też do prezentowanego na scenie tekstu. Potrafi widza rozbawić, w inteligentny sposób dozując teatralne środki.

Na sukces spektaklu wpływ mają też kostiumy zaprojektowane przez Hannę Sibilski. Piękne suknie (jedna nawet z przyszytym ananasem), fraki, kapelusze dla pań (na jednym bażant, na drugim kościół Mariacki w Krakowie – wszak akcja sztuki rozgrywa się w Krakowie pod zaborem austriackim). Tak zjawiskowych kostiumów dawno na białostockiej scenie nie było. Scenografia z ważnymi dla akcji drzwiami, która w akcie pierwszym jest pensjonatem pana Bielańskiego, a w akcie drugim domostwem Stolnika, to dzieło Magdaleny Kut. Trzy grosze dołożył też choreograf Grzegorz Suski. Wielce atrakcyjna jest zaskakująca scena z lampartami tańczącymi pod dyskotekową kulą czy ubarwiona harcami na stole i krzesłach rozmowa sióstr Idy i Fryderyki. Wreszcie muzyka Adama Opatowicza i piosenki z tekstami Artura Andrusa, które udanie wykonuje kwiaciarka (Ewa Palińska).

„Pensjonat Pana Bielańskiego” może bez wątpienia podobać się widzom. Atrakcyjny zarówno w warstwie tekstowej, jak i wizualnej, brawurowo zagrany, punktuje ludzkie przywary. Wszystko to sprawia, że ma duże zadatki, by stać się kolejnym hitem białostockiej sceny.


Fot: Bartek Warzecha

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,